For Your Pleasure

For Your Pleasure

Wednesday, June 05, 2013

Lost in Translation

Slabo mi. Od paru tygodni usiluje uzyskac tlumaczenie na angielski ze stosownymi pieczatkami (innymi slowy, tutejsza odmiana przysieglego) moich przedmiotow i ocen ze studiow...Znalazlam oferte, ktora nie odbiega za bardzo od stawek krajowych. Najpierw czekalam dwa dni na odpowiedz na pierwszego maila. Nastepnie, zgodnie z instrukcjami poslalam skany oczekujac dalszych instrukcji. Uplynal tydzien, ja w miedzyczasie mialam mlyn w pracy wiec jakos mi to umknelo. Wyslalam ponownie maila przypominajac o zleceniu. Cisza. Minal kolejny tydzien, zatem dzis zadzwonilam do rzeczonej placowki, ktora, jak mniemam, sprowadza sie do prywatnegoadresu i podpietego pod kompa osobnika sztuk jeden. Pan ow rozmawial ze mna nieomal 10 minut o komunie, esbekach i roznych takich i w tym czasie nabralam przekonania, ze jest pijany, a takze leciwy. Przeprosil za opoznienie, obiecal, ze zrobi to na 'jutro', zastrzegl sobie jednak, ze z pewnym slownictwem to on sobie nie radzi ('haploidy ?') i abym najlepiej wszystko sprawdzila. Kto, pytam, ma sobie radzic ze slownictwem, jesli nie tlumacz ? Na jego miejscu nie przyznawalabym sie klientowi, ze czegos nie rozumiem, wszak to profesjonalna dyskwalifikacja. Ponadto, czy tak ciezko siegnac po slownik ? Wpisac w Google ? Po co oferowac tlumaczenia profesjonalne/techniczne, jesli byle slowko z dziedziny naukowej staje sie problemem ? Wreszcie, KOMU stosowne instytucje nadaja przywilej walenia pieczatek i podpisow i na jakiej zasadzie ?

Kurna, sama bym to przetlumaczyla w 10 min ale przeciez mi nie wolno, musi byc oficjalnie.

Jutro sie okaze, czy zrobil to dobrze, czy zmasakrowal i musze poprawiac. Cena okazyjna, £10 za strone.






No comments:

Post a Comment