For Your Pleasure

For Your Pleasure

Thursday, January 26, 2017

***

Zadalam sobie takie pytanie ostatnio: czym jest dla mnie jakosc zycia ? Czym jest dobra jakosc zycia, a czym kiepska i dlaczego ?

Zaznaczam, dla mnie. Zapewne sa jakies wspolne mianowniki, moja znajoma mawiala, ze 'wszyscy chca tego samego', na mysli majac etat, dwojke dzieci i male mieszkanko i jakies tam wakacje raz do roku. W sumie ciezko z tym polemizowac, bo zrodlo dochodu i dach nad glowa to podstawa, potem mozna sie brac za dzieci, czy adoptowac koty, co tam kto lubi ;) Sila rzeczy osoby dzieciate beda zwracac uwage na dobre szkoly w okolicy, studenci na mozliwosci edukacji i tak dalej. Kazdemu wedle potrzeb.

WHO podaje ze Jakość życia to „spostrzeganie przez jednostkę jej pozycji w życiu w kontekście kultury i systemów wartości w jakich żyje oraz w relacji do jej celów, oczekiwań, standardów i zainteresowań”. Jest to zatem bardzo subiektywna ocena tego, jak sie nam wiedzie w odniesieniu do naszych wyobrazen o dobrym zyciu oraz roznorakich naszych ambicji.

Jest mi stosunkowo latwo wskazac co uwazam za wyznaczniki jakosci zycia, a zwlaszcza niskiej jakosci.

Praca

Pracowanie w miejscu bardzo oddalonym od domu. Spedzanie zycia w korkach, codzienne dojazdy do Londynu zatloczonym i spozniajacym sie notorycznie pociagiem, a potem jeszcze koszmarniej zatloczonym metrem. Rzesza ludzi traci tak kazdego dnia 3 - 4 godziny, czasem dluzej, jesli pociagi nie jezdza albo metro strajkuje. Kosztuje ich ta 'przyjemnosc' kilka tysiecy funtow rocznie.




Spedzanie polowy doby w pracy. Nierzadko ci dojezdzajacy do Londynu pracuja od 8 rano do 6 wieczor. Czy czlowiek jest w stanie dzialac wydajnie dluzej niz 7 godzin dziennie, byc kreatywnym i skrupulatnym ? Nie wydaje mi sie to mozliwe. Dokladajac czas spedzany na dojazdy, daje to 13 - 14 godzin poza domem. Wieczorem jest tylko czas, zeby sie umyc, cos tam dziubnac, pogapic sie otepialym wzrokiem na telewizje, na rozmowe z drugim czlowiekiem juz sil nie starcza. Do spania i na drugi dzien to samo, tydzien po tygodniu, miesiac po miesiacu, do smierci albo poki firma wskutek nadmiernie kreatywnej ksiegowosci nie wyzionie ducha...

Byl czas, ze chcialam pracowac w Londynie, jednak poznalam realia tego miasta i zupelnie mi sie odechcialo. Co prowadzi mnie do kolejnego punktu programu...

Mieszkanie

Najlepiej na swoim, wiadomo, ale i dzielenie domu z innymi nie musi byc zaraz koszmarem. Problemem w UK jest przeludnienie i wciskanie do wiktorianskiego domu z trzema sypialniami siedmiu lokatorow, bo landlord living room i przedpokoj tez przerobil na sypialnie. Bylam w takim domku gdzies w czwartej czy piatej strefie londynskiej i nie moglam uwierzyc, ze ktos z wlasnej woli egzystuje w takich warunkach, korzysta z jednej kuchni, lazienki, pralki z tlumem innych osob. Moze mlodym to nie wadzi, ja jednak jakbym teraz miala tak zyc, to bym wolala nie zyc wcale.

W Polsce dla odmiany rozbraja mnie metraz, nawet nowo budowane mieszkania maja srednio po 40 metrow - dla singla z kotem OK, ale single z kotami stanowia jednak mniejszosc w naszej milujacej tradycje Ojczyznie ;) Wyglada na to, ze kolejne pokolenia beda sie gniesc w ciasnocie - dobra zmiana ?

Sygnal telefonii komorkowej i Internet

Podstawa piramidy Maslowa, wiadomo. W mojej okolicy domy chodza po pol miliona i wiecej, ale zasieg mamy marny, a tu i owdzie nie ma go wcale. Nie moge sie nadziwic, ze na szczycie Snowdon w Walii mialam zasieg wysmienity, a tu nie ;) Nie ma sie co smiac, nie wyobrazam sobie mieszkania na stale gdzies, gdzie nie ma szybkiego Internetu i takiegoz sygnalu komorki. Bez przesady.

Dostep do kultury i rozrywki

Jak juz mamy ten szybki Internet, to polowa sukcesu - Netflix, Spotify, Kindle, wszelkie uslugi streamingowe na wyciagniecie reki. Czasami czlowiek jednak chce zaznac sztuki na zywo i wtedy dobrze miec jakas osade z kinem, teatrem, sala koncertowa na podoredziu, czyli nie dalej, niz o godzine jazdy. Oczywiscie nie kazdemu kultura i rozrywka na poziomie jest potrzebna - blogoslawieni, co zyja jedzeniem, spaniem i wydalaniem ;)

Dostep do przyrody

Rownie istotny, co dostep do sztuki, zwlaszcza, kiedy sie mieszka w zatloczonym, glosnym, brudnym miescie. Nie ma to jak wsiasc do samochodu, aby po 45 min byc w gorach czy nad morzem. Co poniektore miasta rowniez oferuja oazy zieleni, jak chocby londynskie Kew Gardens, ktore odwiedzam corocznie latem, a z checia odwiedzalabym o wiele czesciej. Jak smutne musi byc zycie, jesli sie nie ma w poblizu rzeczki, lasu, zeby polazic i odetchnac wzglednie swiezym powietrzem. Tu uwaga osobista: kocham krakowskie Laki Nowohuckie, swietne miejsce na spacer z psem, lub bez psa, do tego uzytek ekologiczny...jakby jeszcze w ramach czystki etnicznej wytrzebili pijacych na lawkach dresiarzy, byloby idealnie.

 Dostep do lotnisk

Mam szczescie, moge latac z Gatwick, Stansted, Heathrow, raz lecialam z Southend, za to ani razu z London City Airport. Mieszkajac na polnocy UK, latalam z Liverpool, Manchester a raz nawet z Newcastle. Nie wyobrazam sobie spedzania polowy dnia w drodze na lotnisko - nigdy nie zamieszkam w Kornwalii ;)

Czas dla siebie - me time - hobby

Jak juz mamy blisko do pracy, nie musimy jechac 100 mil do najblizszego supermarketu czy kina, o lotnisku nie wspominajac, to mamy w miare sporo czasu dla siebie i naszych pasji. Ubolewam nad losem tych, ktorzy maja tego czasu bardzo malo i naprawde nie chcialabym sie z nimi zamienic. Wspolczuje rowniez tym, co nie maja na co dzien ciszy i spokoju, a co za tym idzie, sa wiecznie niewyspani i zmeczeni. Kiepska jakosc zycia i tyle.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nigdzie nie wspomnialam o pieniadzach, choc zdawaloby sie, ze od nich wszystko zalezy i warto sie dla nich pomeczyc, czyli zrezygnowac z czesci powyzszych 'przywilejow'. Albo tak sobie zycie zorganizowac, zeby miec wszystko, czyli dobre zarobki, ciekawa prace i standard bytu nie uwlaczajacy ludzkiej godnosci i nie poniewierajacy psychiki. Mission Impossible ?

Ciekawostka: w calym UK najlepiej, wg badan, zyje sie...w Szkocji.

http://www.independent.co.uk/news/uk/home-news/scotland-quality-of-life-table-rankings-best-in-uk-a7355016.html

Wednesday, January 18, 2017

***

Omal sie dzis nie zakrztusilam herbata w pracy, a wszystko za sprawa tego artykulu:

rynek-pracy-vs-seniorzy-45

Odkad pamietam, 'seniorzy' to byly osoby w wieku emerytalnym, czyli obecnie lat 68 i powyzej, o wlosach poproszonych siwizna, ograniczonej mobilnosci i rozmaitym stanie zdrowia, niekoniecznie jednak niedolezne. Jak wiadomo, zyjemy coraz dluzej, pracujemy rowniez coraz dluzej; coraz pozniej - jesli w ogole - zakladamy rodziny, mlodosc chmurna i durna trwa i trwa - iluz jest wokol niedojrzalych trzydziestolatkow...Jak w takich realiach okreslac osoby w wieku 45 lat SENIORAMI ? Czy ktos tu oszalal ?

Jakis czas temu donosili mi z Polski, ze w wiadomosciach padlo okreslenie 'starsza pani po 50-tce'. Usmialismy sie z tego, choc wcale nie jest to smieszne, bo wyglada na to, ze znow mentalnosc nie nadaza za rzeczywistoscia, choc dorosle kobiety coraz rzadziej przypominaja Dolly z Anny Kareniny, co to w wieku 34 lat byla nieco podstarzala po siedmiu porodach ;) Z mezczyznami jest gorzej, ale umowmy sie, po czterdziestce tez nie sa jeszcze starcami i jesli dbaja o siebie, moga byl znacznie atrakcyjniejsi od mlodziakow. Panie zreszta tez, mlodsza nie zawsze oznacza lepiej wygladajaca.

Takie artykuly, jak ten powyzej, pojawiaja sie zazwyczaj w kontekscie trudnosci, jakie 'seniorzy' napotykaja na rynku pracy. Znane mi osoby w wieku lat 50, 60, ktore chcialyby jeszcze sie gdzies zaczepic zalily mi sie, ze nikt ich nie chce, nikt nie ceni ich dyplomow w pocie czola zdobytych za starej, komuszej edukacji, dlugiego stazu pracy i doswiadczenia, dyspozycyjnosci i lojalnosci. Prawda jest taka, pomijajac oczywiste realia polskie, ze jak ktos sie boi panicznie komputera, drukarki, chowa sie na widok jakiekokolwiek nowoczesnego sprzetu, to niestety jest skazany na kase w Biedronce i wykladanie chemii - na polkach tejze. Ilez ja sie natlumaczylam...zawsze to samo: za naszych czasow tego nie bylo (za moich tez, wychowalam sie jako dziecko na czarno - bialym telewizorze Lazuryt z jednym kanalem TV, komputer kupilam po raz pierwszy w wieku 21 lat bodajze, z Internetu zaczelam regularnie korzystac pod koniec studiow, wiec 2002 - 2003!), nie mielismy sie jak nauczyc, my na to za starzy, zaczekam na syna, jak wroci z pracy, zeby mi to sprawdzil w Internecie. Bilety zabukowal, wydrukowal, rozklad jazdy zobaczyl, pieniadze przelal, filmik czy artykul znalazl, cos tam na Allegro zamowil. Bo ja nie potrafie i juz.

Niech mi ktos powie, ze oni sami sie na wlasne zyczenie nie wykluczaja i nie wpedzaja do getta dla bezrobotnych i ofiar losu. Z takim podejsciem faktycznie w wieku 45 lat mozna oglosic sie seniorem.

Opinie Dublinii 'w tym samym temacie' mozecie znalezc tu .

Do magicznej granicy 45+ pozostalo mi jeszcze 7 lat z hakiem. I jak, zapowiadam sie na Seniorke ? 😝




Sunday, January 15, 2017

***

Przegladalam ostatanio moje zdjecia z 2005 roku, kiedy to los zaniosl mnie na moment do Szkocji oraz Yorkshire Dales i zachcialo mi sie smiac: moj poczciwy kompaktowy Nikon o mocy calych 3.2 MP (oh, yeah) wyzional ducha stosunkowo niedawno ale wtedy sluzyl mi calkiem niezle i bylam nawet zachwycona rezultatami. O naiwnosci...






Wtedy tez na dobre zakochalam sie w krajobrazach polnocnej Anglii i nie ma dnia, zebym nie marzyla o ponownych odwiedzinach tamtych miejsc. Byc moze skonczyloby sie to tak, jak zjedzenie po latach nieslawnych papieskich kremowek - rozczarowaniem i potrzasaniem glowa, ze co ja niby w tym wszystkim widzialam. Wszak wtedy bylam jeszcze dosc mloda i naiwna, i nie mialam nabytej przez ostatnich kilka lat wiedzy wyniesionej z rozmaitych turystycznych eskapad.

Nie o tym mial byc jednak post. Chcialam napisac o tym, jak bardzo zmienil sie swiat w ciagu ostatniej dekady. Przede wszystkim technologicznie, jak same zdjecia pokazuja. Nie mam prawie fotografii ze soba w roli glownej z tamtych czasow, bo przeciez nie bylo smartfonow i nie bylo jak zrobic sobie selfie! Nie mialam rowniez konta na FB - czy ktos wie, w ktorym roku wystartowal Facebook?? - wiec opcja dzielenia sie ze znajomymi wrazeniami ze zwiedzanych okolic nie istniala. Zeby zadzwonic do Polski ze Szkocji, jechalismy (albo szlismy dobrze ponad godzine) do budki telefonicznej, a tam uzywalismy kart - zdrapek, a kto ich nie mial, robil blyskawiczna rozmowe za jedynego funta za minute. Nie snilo sie nikomu o Skype, czy Viber. Uwierzycie, ze spedzilam rok w Lake District bez telefonu (zasieg komorek praktycznie zerowy), telewizji (freeview z jednym kanalem i to nie zawsze) i Internetu (komputer na recepcji mial tylko dostep dial - up i to w 2007 roku!) ? Jak sie gdzies zawieruszylam w terenie, to nie mialam na telefonie Google Maps, zeby sprawdzic, gdzie jestem, czy aplikacji sprawdzajacej, jak jezdza lokalne autobusy czy pociagi. Jakims cudem mieszkajac w tej gluszy udalo mi sie zaczac korzystac z Amazona, zapewne robilam zakupy z kafejki internetowej i to byla rewelacja. Nagle mialam dostep do gigantycznej ilosci ksiazek (wiele lat pozniej wiekszosc z nich sprzedalam, bo nie mam gdzie trzymac), zamowilam swojego pierwszego Pentax K100d, rozne elektroniczne gadzety, co dusza zapragnela i wreszcie moglam zyc jak civilised human being. Amazon mial wiekszy wybor towaru i po lepszych cenach, niz jakikolwiek sklep w okolicy, zreszta okolica obfitowala glownie w odziez i sprzet do lazenia po gorach, a po jakiekolwiek zakupy trzeba sie bylo wyprawiac do oblesnego miasta dalej na polnoc. Co to byly za czasy.

Mlodzi, co od urodzenia wymachuja iPhonami 6, tego nie zaznali, wiec i nie wiedza, jak to my, w pradawnej epoce bez wszechobecnego Wi Fi funkcjonowalismy. Dzwigalismy ze soba w podrozy wielkie i ciezkie laptopy, bo malych i lekkich netbookow nie bylo, ze o tabletach nie wspomne. Jeszcze w 2005 pomykalam po wsi z niegramotnym discmanem w lapie, sluchajac przebojow Diany Ross i czujac sie bardzo trendy ;) Potem wreszcie przesiadlam sie na tandetne odtwarzacze mp3, nie przeczuwajac, ze za 10 lat bede sluchac muzyki na telefonie z dostepem do Internetu, uzywajac aplikacji Onkyo, ze sluchawkami tejze firmy, albo przez Spotify. Streaming, telewizja na zyczenie, to kolejny niesamowity krok w historii ludzkosci. Ktos jeszcze pamieta, kiedy ostatnio wypozyczyl film na DVD ? A kasete video ? ;) Kiedys cala Polska zasiadala po Dzienniku przed czarno - bialymi telewizorami, bo lecial Szogun czy inna Isaura. Nikt juz chyba nie przeglada programu TV, bo mozna ogladac wszystko i o jakiejkolwiek porze.

You Tube tez niezle nam namieszal, prawda ? Zaczynalo sie niewinnie, a teraz mamy cale kanaly, ktorych wlasciele zyja z pokazywania filmow ogladanych przez miliony. Jest tam kupe idiotyzmow i smieci, ale jest tez duzo wartosciowych tresci - vlogi z podrozy, lekcje jezykow, tutoriale, you name it - a wszystko to za darmo. Przez kilka lat subskrybowalam mnostwo kanalow kosmetyczno - urodowych, teraz ta tematyka mnie przestala interesowac, wiec ogladam selekywnie to, co mnie aktualnie kreci. Wlasciwie YT zastapilo mi telewizje.

Jak tu dzis podrozowac bez Booking.com, czy, chyba jeszcze bardziej rewolucyjnego, Airbnb ? Podroznicy nie sa juz skazani na drogie hotele, czy zapyziale pensjonaty, bo moga znalezc kogos, kto im wynajmie, wedle potrzeb, sypialnie, albo cala wille w dogodnej lokalizacji. Zanim sie wybierzemy na zwiedzanie, sprawdzamy na Trip Advisor, co jest tam ciekawego, a czego warto unikac - mnostwo ludzi narzeka na horrendalne oplaty parkingowe w Lake District, czego nie bylo za mojego pobytu tam, a o czym wyczytalam na TA wlasnie. Jak ludzie podrozowali, kiedy nie bylo tych wszystkich internetowych uslug ? Trzymali sie kurczowo zorganizowanych wycieczek, albo, jesli byli odwazni, szli na zywiol. Jak komus nie pasowala zadna z opcji, nie ruszali sie nigdzie wcale, jak ja kiedys. Teraz jest zupelnie inaczej i nawet ja jestem w stanie sama sobie zorganizowac fajny wypad do Pragi czy Lizbony.

Mysle o tym wszystkim bez zbytnich sentymentow co do przeszlosci, bo nie naleze do osob co z lezka w oku wspominaja czasy Vibovitu, albo narzekaja, jak to teraz nikt nie umie bez smartfonow zyc. Jestem bardzo zadowolona z technologicznych osiagniec, nawet jesli nie ze wszystkich korzystam. Zastanawiam sie jednak, jak bedzie swiat wygladal za kolejne 10 lat, bo skoro ostatnia dekada przyniosla tak kolosalne zmiany, zarowno technologiczne, jak spoleczne, to co bedzie w 2027 roku ? Czy nadazymy za tym wszystkim, skoro skostniali politycy, prawo a i czesc populacji nie nadaza i chce sie zamknac w grajdole w nadziei, ze swiat stanie w miejscu ? Nie stanie, nie ma takiej opcji. Bedzie sie coraz bardziej kurczyl i bedzie coraz mniej nieodkryty i niedostepny. Najdalsze regiony Szkocji nagle ciesza sie wielkim zainteresowaniem, odkad lokalni spece od marketingu rozpropagowali trase North Coast 500. Wlasciciele B&B, restauracji  i sklepikarze zacieraja rece, bo klientow im brakowac nie bedzie, choc jest jeszcze sporo do zrobienia, brakuje chocby miejsc do postojow i mijania, zeby stanac i pstrykac fotke, albo przepuscic wracajace z hal owce. W Europie tez juz coraz wiecej miejsc mozna odwiedzic dzieki zwiekszajacej sie co rok liczbie destynacji oferowanych przez tanie linie lotnicze i chocby sie tysiac brodatych hipsterow polozylo w poprzek Heathrow, lotniska beda rozbudowywane, bo jest nam to potrzebne i tyle. Regiony UK, ktore jeszcze z 10 lat temu uznalabym za turystycznie zacofane pod kazdym wzgledem musza sie modernizowac, nadrabiac zaleglosci i oferowac porzadny standard noclegowo - cateringowy, jesli chca wytrzymac konkurencje z reszta swiata, ktory przeciez jest na wyciagniecie reki. I to sie nazywa dobra zmiana :)

Zeby jeszcze mentalnosc ludzka zmieniala sie na lepsze rownie szybko, zamiast isc w strone gadziego mozdzku, co to obcych chce upiec na wolnym ogniu i zjesc, a i swoich za bardzo nie lubi. W miedzyczasie, obserwujmy bacznie co sie wokol nas dzieje, bo niejedno nas jeszcze zakoczy.


Sunday, January 08, 2017

I Amsterdam


Co by tu napisac o Amsterdamie, żeby nie powtarzac tego, co już tysiące razy napisano w blogach i przewodnikach ?

Zaczne od tego, ze lubie zamożnośc i nowoczesność w domu i zagrodzie, a stolica Holandii spelnia pod tym względem moje oczekiwania w 100 %. Jest czysto, schludnie, estetycznie, kamienice sa zadbane z zewnatrz i od wewnątrz (Muzeum Kotow swietnie ukazuje, jak kiedys zylo dostatnie mieszczaństwo – wypas i tyle), komunikacja miejska jest punktualna i sprawna, w tramwajach grzeja, nie to co w pociągach do Gatwick…Generalnie jest to miasto przyjazne turystom, mieszkancy mogą mieć na ten temat odmienne zdanie, ale tak już jest w stolicach na calym swiecie, ze tlumy i nastawienie na zwiedzających wpływają negatywnie na standard zycia miejscowych. Pomimo pozornego braku policji na ulicach, czulam się bezpiecznie – pozornego, gdyz w Holandii roi się ponoc od tajniakow i ukrytych kamer. Lotnisko Schiphol faktycznie zaskakuje rozmachem i można się tam troszke pogubic ;)

Z centrum Amsterdamu w ciagu 20 minut możemy znaleźć się w spokojnej, mieszkalnej dzielnicy – dominuja malo urodziwe niskie i wysokie bloki – a jak przedrepczemy nieco dalej, odnajdziemy ‘kraj za miastem’, czyli domki i urocze houseboats nad kanalem. Co do samego houseboat, w którym nocowałyśmy…Bylam nieco przerazona, ze po pobycie tam umrzemy nad suchoty, bo gdyby w Anglii ktos cos takiego postawil nad woda, to by wszystko zarosło grzybem w pare miesięcy, a nikt i tak by tego nie ogrzal, bo po co. Tym czasem roztropny właściciel naszego B&B tak wszystko zaprojektowal, ze w srodku było jak w piecu, zero wilgoci a na noc musiałyśmy uchylac okna, mimo ze kanal z chlupoczaca woda był dosłownie o metr dalej. Zastosowanie paneli slonecznycych i ogrzewania podłogowego daly taki efekt, plus oczywiście standard wykonania całości. Bardzo milym gestem była mini lodoweczka zaopatrzona na nasz przyjazd w wino, Heinekena i wode. Na zewnatrz  można było usiąść na patio i grzac się pod specjalnymi lampami, ale nie skorzystałyśmy.

Mieszkancy oczywiście mowia po angielsku, choc czasami maja ciezki i chropowaty akcent i czasem niełatwo ich zrozumiec. Jak dla mnie byli wystarczająco grzeczni i pomocni, bez typowo angielskiej fałszywej uprzejmości i bezmyślnego powtarzania sorry co minute. Maja tez specyficzne poczucie humoru, bez specjalnego przejmowania się polityczna poprawnością czy tematami tabu ;) Właściciel B&B wytłumaczył nam, gdzie warto pojsc, co zobaczyc, a co sobie podarowac w Amsterdamie; szczególnie cenna była wskazowka o kafeterii na ostatnim pietrze biblioteki. Sama biblioteka – wypas – a restauracja samoobslugowa bardzo fajna, ceny przystępne a menu po holendersku, wiec można pogimnastykowac mozg i zdolności konwersacyjne. Jadłyśmy grochowke z boczkiem i była przepyszna.

Wlasnie, ceny. Nastawiałam się na drożyznę. Tak się złożyło, ze nie miałam apetytu, sniadania miałyśmy wliczone w cene pokoju, wieczorem jadłyśmy sery i zakaski z pobliskiego supermarketu Jumbo (wszystko pyszne) a na miescie najwięcej wydalam na posiłek w Boze Narodzenie: EUR 17 za mala miske zupy, frytki i chleb plus wode. Tradycyjny holenderski naleśnik z serem i boczkiem kosztowal EUR 8.50, zupe we wspomnianej kantynie można dostac od paru Euro, podobnie świąteczne przekaski na markecie nieopodal muzeow. Ogolnie ceny sa zbliżone do irlandzkich i wyższe od brytyjskich. W ścisłym centrum jest zatrzęsienie knajp, gdzie podaja burgery, frytki i steki, czyli typowe menu Anglika osłabionego ekscesami w dzielnicy prostytucji i wizytami w coffee shopach. Wszystko to było otwarte na oścież 25-go grudnia, ale już w Jordaan prawie wszystkie restauracje były albo zamknięte, albo nie mialy miejsc. Tak czy siak, z glodu tam się nie umrze, widziałam tez wiele przybytkow z kuchnia kolonialna, czyli Indonezja i Surinam.

Przebywając w Amsterdamie dłużej warto wyskoczyc gdzies dalej na rekonesans. My pojechalysy do Haarlem, które mnie osobiście przypadlo do gustu, szkoda tylko, ze w drugi dzien swiat z rana wszystko było wyzamykane na cztery spusty, włącznie z kościołem. Sama starowka jest przyjemna i oczywiście dobrze utrzymana, zadnych obdrapanych murow czy żebraków śpiących pod sklepami. Holandia to nie Portugalia.

Z typowych tourist traps poleciłabym rejs po kanalach z audio – guide. W słynnych muzeach nie bylam niestety, za to widziałam, jak wokół domu Anny Frank wila się kolejka trzy razy dokola i jeszcze troche. Na muzea będę musiała przyjechac osobno i najlepiej na wiosne. Zwiedzanie w zimie ma jednak swoje mankamenty, o czwartej zapada noc, wieje jak diabli i może być bardzo mgliście, a do tego jest po prostu zbyt zimno, żeby się cieszyc godzinami spacerowania.

To tyle z mojej pobieżnej relacji. Sa miejsca, do których już bym nie pojechala drugi raz, ale Amsterdam do nich nie należy. Ma vibe, który mi odpowiada, poczucie swobody i wolności oraz umilowanie dobrego, wygodnego zycia na poziomie jest jeszcze wieksze niż w UK i z checia zawitam tam ponownie. 




Tam, gdzie z okna hotelowego wypadl trebacz jazzowy Chet Baker, ginac na miejscu...




Slynna dzielnica marihuany i prostytutek w poranek 25-go grudnia - cisza i spokoj, a do tego po ludzku ladnie...




 Holandia to 'very normal country' wg naszego gospodarza, wiec swieta obchodza, ale bez szczegolnego zadecia  ;)




Typowy kadr gdzies znad kanalu...




Miasto pieknie rozswietlone i udekorowane...




Slynny i zmyslny marketingowo napis I Amsterdam, obwieszony ludzmi, a obok muzeum i lodowisko. 




Na koniec - zaciszny Haarlem.