For Your Pleasure

For Your Pleasure

Wednesday, July 12, 2017

Zusammen please!

...czyli o tym, jak meczylam sie w Niemczech bez znajomosci niemieckiego.

Gwoli sprawiedliwosci, uczylam sie tego jezyka w szkole, choc bez zapalu. Mialam trzy godziny tygodniowo przez cztery lata liceum, wiecej nawet, niz angielskiego. Angielskiego jednak bylo mi sie duzo latwiej uczyc, nawet w prehistorycznych czasach bez Internetu. Tlumaczylam teksty piosenek z Bravo i jakos mi lecialo ;) Bylo latwiej o kontakt z tym jezykiem, o ksiazki czy pomoce rowniez. Niemieckiego bylismy uczeni przez kilka roznych nauczycielek, od bardzo dobrej, ktora spedzila kupe lat w Austrii, bo swiezynke prosto po studiach, ktora odpytywala nas z kolumn czasownikow w trzech czasach. Mialam piatki, ale jak pojechalam z klasa do Berlina w 1997 roku to nie umialam nawet zapytac o droge, jak sie gdzies zawieruszylismy. Nauka okazala sie wiec kompletnie niezyciowa i poszla zupelnie na marne.

Jakies resztki wiedzy sie jednak w moich zwojach mozgowych ostaly, bo jezdzac po Bawarii sporo rozumialam z podstawowego slownictwa, albo sie domyslalam. Gorzej, kiedy przyszlo do rozmow z tubylcami, doszlo do tego, zaczelam mieszac jezyki i w knajpce nad Ammersee pani zapytala, czy chcemy placic razem, odparlam zusammen please ;) Wiele razy doskieral mi fakt, ze nie potrafie po prostu nawiazac konwersacji, zapytac na autobahnie co sie do cholery stalo, ze stoimy w korku, albo poprosic o popielniczke. Z drugiej strony, nie moge byc surowa wobec siebie: do Anglii przyjechalam po 9 latach nauki jezyka, z zaawansowana gramatyka w malym palcu, potrafilam sie dobrze wypowiadac w slowie i pismie a i tak poleglam w pierwszej pracy, gdzie mialam pania z Cumbrii, kucharza Szkota, wlasciciela Geordie (Newcastle) i reszte staffu z Antypodow. Dwa lata sluchania, jak inni mowia i moglam uznac, ze moj angielski zrobil sie naturalny i potoczny. Trudno wiec, zebym po paru dniach zaczelam nagle smigac dojczem. Tak czy siak, bylo mi troche lyso.

Opisy przy atrakcjach turystycznych byly prawie zawsze w jezyku niemieckim, sentencje na malowanych domach rowniez, raz musialam sie meczyc z niemieckim menu, bo Dublinia porwala menu angielskie ;) Poza tym wiekszych problemow nie bylo, ale odczuwalam dyskomfort, ze jestem gdzies, gdzie angielski nie jest pierwszym albo przynajmniej drugim jezykiem.

Pozostaje pytanie, czy warto w dzisiejszych czasach uczyc sie jakichkolwiek jezykow, poza angielskim, jesli nie mieszkamy w kraju, w ktorym angielski nie obowiazuje ? Czy inne jezyki poszerzylyby mi horyzonty w rownym stopniu, czy czytalabym w nich ksiazki, artykuly w sieci, ogladala filmiki na You Tube ? Czy uzywalabym innego jezyka aktywnie, a nie tylko pasywnie ?


Sunday, July 09, 2017

Jesli mozesz - zawroc!

Samochod to wspaniale udogodnienie, ale i wrzod na dupie. Zawsze o tym wiedzialam, dlatego mi niespieszno do pchania sie za kolko. Niemniej, bez auta niewiele sie w Niemczech zwiedzi, chyba ze chcemy tylko jezdzic do wielkich miast. Dublinia i ja powzielysmy jednak plan, aby leciec do Monachium, pozyczyc tam samochod, jechac prawie 400 km na polnoc, zatrzymac sie na 3 noce w Ohringen i stamtad robic wypady po miasteczkach Romantycznej Drogi i nie tylko, po czym ruszyc sie na poludnie i spac 2 noce w bawarskiej wiosce, znow robiac wypady po okolicy. Jako ze w koncu lipca zaczynam kurs WSET Level 2, postanowilam lekko skorygowac nasz plan zwiedzania i namowilam Dublinie na winny szlak Frankonii, poczawszy od Wurzburg, gdzie zjadlysmy posilek w prawdziwej, tradycyjnej Weinstube jednoczesnie degustujac lokalne wina. Odmiana Silvaner byla naprawde swietna i bylo to najlepsze wino, jakie pilam podczas tego pobytu w Niemczech. Goraco polecam to miejsce, jest bardzo busy ale kelner po prostu posadzi was kolo rechoczacych nad litrowymi kuflami lokalsow, co wbrew pozorom jest bardzo sympatyczne.

W Wurzburg siapil deszcz, za to na drugi dzien bylo juz lepiej, troche pokropilo w pieknym Rothenburg, ale nie zepsulo nam to wycieczki. Bylam zaskoczona iloscia japonskich turystow, doslownie sie od nich roilo. Bylo tez sporo Amerykanow, za to zadnych Anglikow i tak juz mialo byc wlasciciwe wszedzie, gdzie pojechalysmy. Obywatele UK wola binge drinking na Ibizach rozmaitych od wloczenia sie po sredniowiecznych miastach i wcale nad tym nie ubolewalam...

Wracajac do Ohringen w poniedzialkowy wieczor zalapalysmy sie na lokalna impreze winiarska, ktora pokazala, ze Frankonia doprawdy winem stoi i ma na jego punkcie hopla. Wyobrazcie sobie tlum ludzi na starowce, nie z kuflami piwska w lapach, ale z kieliszkami wina, posilajacych sie wurstami i lazacych po miasteczku z tymze kieliszkami, bez obaw, ze straz miejska czy inna milicja ich zaaresztuje za picie w miejscu publicznym. W centrum rznela kapela na zywo przeboje Kool & The Gang, bylo tlumnie i glosno, wiec co poniektorzy oddalili sie w strone parku czy mostu, aby tam sie cieszyc napitkiem. Bardzo mi sie to podobalo. Podobalo mi sie rowniez w miejscowosciach na winnej trasie, gdzie co dom, to winiarnia - niestety, bylysmy tam w niedziele i wszystkie byly wyzamykane, a szkoda. Pozostala degustacja w pizzeriach i kawiarnianych ogrodkach. Polecam Iphofen, Sommerhausen i inne okoliczne miasteczka, jest malowniczo, ale bardzo spokojnie. Ukwiecone uliczki, ladne ogrodki, troche nawet taki wloski klimat ale bez typowo wloskich wrzaskow i balaganu.

W miejscowym ALDI nie wierzylysmy wlasnym oczom, bo lokalne Rieslingi zaczynaly sie od 2 euro za butelke...Kupilysmy najdrozsze, wypasione bo za EUR 3.99. Smakowalo mi srednio, ale za te cene nie wybrzydzalabym, bo w UK to samo by kosztowalo pewnie z £10. Frankonia niestety prawie nie eksportuje swoich wyrobow, tylko je wszystkie wypija na miejscu. W Rothenburg kupilam inne lokalne wino od milego pana w sklepie z lokalnymi produktami, takie a la rose za EUR 7.50. Lekkie i w sam raz na wieczor, tylko cena troszke za wysoka, pewnie jakas malutka lokalna produkcja. Notabene, winorosle na okolicznych wyeksponowanych ku sloncu wzgorzach wygladaly przepieknie.

Niemcy sa inni niz Anglicy jesli chodzi o jadanie na miescie. W piekna, upalna pogode, w porze lunchu ogrodki restauracji byly zapelnione co najwyzej w polowie. Wieczorem zdawalo sie nieco gwarniej, ale i tak to nie bylo to, co w Anglii. Tu ludzie jedza w pubach i knajpach kilka razy w tygodniu, restauracje pekaja w szwach, mimo cen. Rozrzutny narod, a Niemcy oszczedni. Dzieki temu jadlysmy, gdzie nam sie podobalo i nie bylo problemu z dostaniem stolika. Zasmakowal mi Radler, czyli miks piwa z lemoniada, bardzo orzezwiajacy w upal. Zjadlam lokalny specjal, czyli wieprzowine z pyzami, a takze rosol z kuleczkami z watrobki i oczywiscie kielbaski z naprawde pyszna kapusta kiszona - nawet moja babcia nie robila jej tak dobrze. Wszystko to podlane Silvanerem, ktory mi bardzo podszedl. Ceny przystepne, a im mniejsze miasto, tym taniej. Bardzo duzo pizzerii, wszak do Wloszech niedaleko a i Niemcy wyraznie preferuja taka kuchnie.

Bardzo polecam Nordlingen, jest to unikatowe, bo polozone w kolistym kraterze miasto, nieopodal ktorego rozlega sie Geopark, jest tam bowiem...drugi krater. Warto wejsc na wieze Daniel i zobaczyc to wszystko z gory. Nordlingen jest ponadto idealnym przykladem swietnie zachowanego miasta sredniowiecznego, ze wszystkimi typowymi dla tamtych czasow budynkami.

W koncu zjechalysmy do dolnej Bawarii, po drodze zatrzymujac sie w tetniacym zyciem Landsberg am Lech na obiad. Mojej radosci bylo co niemiara, gdy ujrzalam na horyzoncie majestatyczne gory i krajobraz jak z serialu 'Heidi'. Pochodze z Krynicy - Zdroj, wiec mam sentyment do lasow iglastych i gor, nawet tych niskich. Momentami czulam sie w Schwangau, jakby ktos wyslal mnie wehikulem czasu do dziecinstwa, choc oczywiscie Beskid Sadecki to nie Alpy ;) Poza slynnym zamkiem Neuschwanstein zaliczylysmy kolejke na gore Tegelberg, gdzie podziwialysmy popisy paralotniarzy startujacych z tejze gory. Znow, tlumy Amerykanow, Azjaci, zero Anglikow. Coz...

Mialam pomysl, aby podjechac do Garmisch Partenkirchen, ale nasza gospodyni odradzila nam to, tlumaczac, ze jest to miejsce przereklamowane. Zamiast wiec jechac ogladac skocznie w Garmisch, spedzilysmy nasz jedyny dzien w poludniowej Bawarii na odwiedzaniu malych, sennych wiosek i kreceniu glowa na widok udekorowanych w religijne malunki domow. Zaluje, ze nie zostalysmy tam na kolejne pare dni. Jednoczesnie jestem zadowolona z kierunku, jaki obralysmy: zdecydowanie warto zaczac w Wurzburg i przemieszczac sie na poludnie, aby na sam koniec zostawic sobie gory i tradycyjne wioski.

Monachium zostawilysmy sobie na ostatni, zarazem najgoretszy dzien. Nie pamietam, kiedy ostatnio doswiadczylam takich upalow, a w tamtym rejonie, z tego, co nam mowiono, jest to normalne w lecie, bywa, ze temperatury siegaja 40 stopni. Poludnie jakos przezylysmy w Parku Angielskim (piwo drogie!), gdzie pan na moje pytanie o popielniczke wskazal na lezace na ziemi pety i powiedzial kein problem. Potem znalazlysmy historyczna piwiarnie Hofbrauhaus, gdzie warto zjesc smaczny, a niedrogi tradycyjny bawarski posilek. Troche pochodzilysmy po starowce, ale ze naprawde zle znosze gorac, to zaczelo mi sie robic niedobrze i slabo. W koncu opadlam z sil i doslownie zaleglam na chlodnym stopniach przedsionka ratusza, tuz obok wypasionej zlotej statui, ktora wszyscy chcieli fotografowac, a nie mogli, z nami na przednim planie...Wreszcie o 6 wieczor zakonczylysmy zwiedzanie i S-Bahnem wrocilysmy do Novotela, aby dojsc do siebie w klimatyzowanym pokoju. Tez uwazam, z ten dzien bylby lepiej spedzony gdzies na wsi, ale musialysmy oddac auto, wiec tak po prostu wyszlo.

Wracajac do punktu wyjscia tego postu, czyli auta. Raz, dali nam wadliwe, ktore musialysmy odstawic z powrotem na lotnisko przez co stracilysmy trzy godziny. Drugie tez nie bylo idealne, przez cala droge palil sie pomaranczowy wykrzyknik i ponaglal do sprawdzania oleju. Sprawdzilysmy, poziom oleju byl OK, ale i tak przez piec dni sie denerwowalam w duchu, czy Skoda nie rozkraczy sie na autobahnie a my znow bedziemy sie probowaly dodzwownic do wypozyczalni, w ktorej nikt nie odbiera telefonow. Dwa, niemieckie drogi sa swietne, ale nawet tak swietne drogi trzeba kiedys zaczac remontowac. Na widok trojkatnego znaku z czlowieczkiem dzierzacym lopate chcialo mi sie wyc z rozpaczy, byla to bowiem zapowiedz kolejnego korku. Szczytem okazalo sie zamkniecie trzech z czterech pasow, do czego jakby nigdy nic wlaczali sie kierowcy z wjazdu, wiec de facto piec pasow na jednym. Nawet w dzien oddania samochodu nie obylo sie bez cyrkow, stalismy w upale przed tunelem przez wypadek, przyjechal woz strazacki i polizei i myslalam, ze bedziemy tam na wieki wiekow. Przez ten denerwujacy aspekt naszych wakacji (oraz okazjonalne problemy z parkowaniem tudziez nieaktualizowany GPS wysylajacy nas w pole kukurydzy po to tylko, aby nastepnie wyjechac z niesmiertelnym jesli mozesz, zawroc ) odejmuje im jedna gwiazdke :)

Poza tym, duze zaskoczenie na plus. Bawaria, najbogatszy land, jest bardzo zadbana. Nie widzialam zadnych nieuzytkow, kazdy cm2 powierzchni jest jakos zagospodarowany. Wszedzie bylo zielono i schludnie. Pamietam moja wizyte w Berlinie w 1997, kiedy nikt nie mowil po angielsku. Teraz jest zupelnie inaczej, wszedzie sie mozna dogadac, knajpy maja czesto menu po angielsku i wlasciwie mozna sobie poradzic bez niemieckiego, choc troche stracimy w miejscach turystycznych, nie rozumiejac, co jest co. Nasi gospodarze byli mili i pomocni, a i przypadkowi ludzie na ulicy tez nam pomagali, kiedy nawigacja wpakowala nas w slepa uliczke, albo zaparkowalysmy w centrum handlowym, ktore zamykalo sie za 10 minut...Zarazem podobalo mi sie, ze lokalni sa spokojni, nie wrzeszcza, do samolotu wsiadaja karnie i w pare chwil kazdy jest przypiety pasami i gotowy do startu. Alles in ordnung :)

Mam nadzieje jeszcze nie raz zawitac do Niemiec i zaluje, ze nie zrobilam tego wczesniej!





Sunday, June 18, 2017

Winchester

Dzis zabiore was na krotki wypad do dawnej stolicy Anglii, Winchester. Krotki, bo miasto jest na tyle kompaktowe, ze jeden dzien szwendania sie w zupelnosci wystarczy. Mnie wystarczylo szesc godzin. Tempetatura dobila do 30 stopni.






Nie wchodzilam do platnych atrakcji - a niemal wszystkie sa platne, katedra £8, college £8 itd. - bo zal mi bylo pieknej pogody. Po muzeach sie chodzi, jak leje deszcz. W katedrze kilka lat temu gral niezwykly, akustyczny koncert zespol z Liverpool - Anathema. Do dzis sobie wyrzucam, ze nie poszlam. Skadinad, w Polsce tacy wykonawcy pewnie byliby przegnani przez ksiedza z kropidlem, w swiatyniach moze co najwyzej grac klan Pospieszalskich, czy Sojka jeczec swoje piesni ku czci JP2,  nie jacys tam melancholijni metale...




Nie bede sie rozpisywac o historii Winchester, od tego macie Wikipedie ;) Powiem za to, ze miasto jest zadbane, wychuchane wrecz, moze sie pochwalic piekna architektura, choc po Rzymianach i oryginalnym zamku nie ostalo sie prawie nic. Winchester zostalo obwolane najlepszym miejscem do zycia w UK i widze, dlaczego: zatrzesienie ladnych zakamarkow, wspolczesne sklepy gustownie osadzone w historycznych budynkach, masa restauracji, pochowane niczym perelki koscioly, najstarszy college w kraju, posiadlosc poteznych niegdys biskupow, urokliwa rzeczka, zadbana zielen, parki, laki, wzgorze St Giles z piekna panorama miasta, a nad tym wszystkim czuwa majestatyczny posag krola Alfreda. Takie angielskie Gniezno. Duzo zwiedzajacych, prawie sami seniorzy, co mi odpowiadalo, przynajmniej nikt nie darl mordy i sie nie pchal.












Nie da sie nie zauwazyc, ze w calym swym uroku Winchester jest bardzo ekskluzywne. Wyzamykane, niczym nowe osiedle deweloperskie w Krakowie. Co chwile mijalam bramy z napisem 'prywatne, nie wchodzic'. Czy to teren szkoly, college, wstep obcym wzbroniony, choc czasami dalo sie wetknac gdzies obiektyw aparatu i na zlosc strzelic im zdjecie. W ogrodzie katedralnym trafilam na mloda pare - z za krzaka widac kawalek welonu:










 Po miescie, poza turystami, przechadzaja sie eleganccy lokalsi, w tweedowych marynarkach i slomkowych kapeluszach. Jest troche z klimatu Oxford i Cambridge, chociac moze mniej studencko, a bardziej posh...ale widzialam tez na ulichach kilka typow 'artystycznych'. Na obrzezach miasta ma swoje kampusy Southampton Uni, ale Winchester na pewno nie jest tak ostentacyjnie nastawione na mlodych jak np. Nottingham.




Wracajac do katedry, na pewna ja jeszcze zwiedze, chocby po to, aby zobaczyc grob Jane Austen, ktora zmarla w Winchester w wieku zaledwie 41 lat. Dobrze byloby sie zalapac na jakies wydarzenie kulturalne, jestem ciekawa akustyki tego klimatycznego miejsca.




Byc moze wybiore sie tez w grudniu na Christmas market..Nie widzialam tam zbyt duzego pola manewru dla rozpedzonych ciezarowek. Widzialam za to na miescie uzbrojonych policjantow. Takie czasy.







Podsumowujac: fajne miejsce na szybki wypad, a zostajac na weekend mozna sie pokusic o wizyte w ktoryms z parkow narodowych poludniowej Anglii, czyli New Forest albo South Downs.


Winchester - jestem na tak.






Sunday, June 04, 2017

***

Gdy wczoraj dreptalam wzdluz malowniczej rzeki Wey, napawajac sie cieplymi promieniami slonca i obserwujac usmiechnietych ludzi, malutkie kaczuszki, granatowe motyle i wszechobecna zielen, do glowy mi nie przyszlo, ze dzis rano obudzi mnie powiadomienie na telefonie donoszace o kolejnej furgonetce, ktora wjechala w ludzi, tym razem na London Bridge. Cala radosc z udanej soboty prysnela w okamgnieniu. Po raz pierwszy w ciagu mojego 10 letniego pobytu w UK poczulam strach, ze zyje w tym kraju.

Dla przeciwwagi i podniesienia morale, kilka obrazkow z wczorajszej eskapady. Zaczelam ja w miasteczku Godalming, gdzie ongis lokalni uczniowie Peter Gabriel i Tony Banks zalozyli legendarna grupe Genesis. Jest to typowe, eleganckie miasto w Surrey, pelne konserwatywnej geriatrii i niepracujacych zon, zabijajacych nude w dziesiatkach kafejek. Na glownej ulicy dokazywali starsi panowie z UKIP, nad rzeka popalali trawe menele, maszerowala dziwaczna czereda dzieci przebranych za piratow. Z powodu tlumow nie udalo mi sie uchwycic urody tej miejscowosci, co chwile w kadr wlazily mi jakies grubasy. Udalam sie do parku poswieconego osobie Jacka Phillipsa, ktory byl telegrafista na Titaniku i do konca wysylal kodem sygnaly o zblizajacej sie katastrofie. Potem powedrowalam w kierunku River Wey & Godalming Navigations - jest to wazny kiedys odcinek transportu rzecznego, obecnie wykorzystywany przez kajakarzy i barki. Maszerujac przez 20 mil mozna tamtedy dojsc az nad Tamize. Mysle, ze zajeloby mi to, z przerwa na lunch, jakies 10 godzin.

Surrey jest piekne, zalesione i malownicze, a do tego blisko Londynu, przez co ceny nieruchomosci sa tu kilkakrotnie wyzsze, niz w reszcie kraju. Populacja jest biala, zamozna i czasami arogancka. Smigajace kabriolety i panie wyprowadzajace charty na spacer...kwintensencja sielskiej, wiejskiej Anglii. Wszystko pieknie, dopoki ktos tego wszystkiego nie zrujnuje. Czy politycy brytyjscy naprawde zdolaja obronic nas przed ISIS ?













Saturday, May 13, 2017

***

Na BBC lecial do niedawna serial The Last Kingdom. Wygladal mi na skrzyzowanie Wikingow i Game of Thrones i nie bylam nim zainteresowana, az ktoregos wieczora z nudow zaczelam ogladac na iPlayer bodajze trzeci epizod drugiego sezonu...i z rozpedu pochlonelam kilka kolejnych odcinkow, az po final, na ktory niecierpliwie czekalam, az ukaze sie na BBC 2. Serial faktycznie nie grzeszy oryginalnoscia, ale jest niezle zagrany a do tego BBC zatrudnilo przystojnych dunskich aktorow, aby odtwarzali role panoszacych sie bezczelnie po Anglii (ktorej jeszcze nie bylo, istnialy niezalezne ksiestwa i krolestwo Wessex ze stolica w Winchester) Norsemanow. Saksoni w kontrascie do Wikingow sa pokazani w nieprzychylnym swietle, niegrzeszacy uroda, niedomyci, niemescy i jacys tacy rozmemlani, ewentualnie wiecznie sie modlacy i wzywajacy Boga - patrz krol Alfred i jego malzonka. Jest to oczywiscie zabieg stylistyczny, publicznosc po sukcesie Wikingow zakochala sie w dorodnych wojownikach z polnocy, wiec telewizja karmi ich tym samym :) Do czego jednak zmierzam ? W fejsbukowych komentarzach pod postami serialu na FB, w szczegolnosci dotyczacymi ostatnich trzech odcinkow, az bije po oczach zachwyt plci zenskiej nad tytulowym bohaterem, jak i postaciami z dalszego planu, w szczegolnosci zadziornymi bracmi o imieniu Erik i Siegfried. Podobnie jak Ragnar i Rollo, jeden jest spokojniejszy i myslacy, drugi najchetniej wyrzynalby wrogow w pien 24/7. Wydawac by sie moglo, ze wspolczesna kobieta, ktora przeciez pragnie nowoczesnego partnerstwa, spolegliwego faceta w domu, ktory gotuje, wynosi smieci bez szemrania, nie podnosi glosu i w ogole nie przejawia zadnej agresji, powinna sie wzdrygnac na sam widok zadziora z Polnocy. Ale nie, widzkom TLK taki archetypowy typ mezczyzny sie bardzo podoba:




Ponizej, Lord Erik (a nie zaden drwal! - Dub & M.), z uprowadzona, a jakze, ksiezniczka. Needless to say, niewiasty komentujace na fejsie bardzo,bardzo chcialy byc na jej miejscu. Erik jest przystojny i w przeciwienstwie do swego gburowatego brata potrafi sie obchodzic z kobietami. Czuly barbarzynca - wspolczesny ideal ?




Podczas ostatnich peregrynacji po Irlandii nasza towarzyszka M. rzucila w eter pytanie retoryczne: czy myslimy, ze ostatnimi czasy procent meskosci w mezczyznach spada ? Z jednej strony chcialabym odpowiedziec, ze tak. Faceci chodza w kolorowych rurkach, na kosmetyki i sera do pielegnacji hipsterskich brod wydaja juz tyle, co baby na fatalaszki (sprawdzony fakt, z prezentacji w pracy na temat meskiej pielegnacji wynikalo, ze udzial meskich kosmetykow w rynku wzrasta w oszalamiajacym tempie, w Europie zas prym w pielegnacji zarostu wiedzie, o dziwo, Polska), przechodza na weganizm (to juz nie tylko niemeskosc, to lewactwo) i predzej by zjedli wlasne skarpety niz poszli dobrowolnie do wojska. Nie potrafia nic zrobic w domu, nie zajrza pod maske samochodu, mieszkaja z mamusiami do usranej smierci, zamiast jak najwczesniej starac sie usamodzielnic i dazyc do dobrego statusu finansowgo, a nastepnie zalozyc rodzine. To stek stereotypow, ale wiecie, o co mi chodzi. Rozni korwinisci dowodza, ze taki stan rzeczy jest wina kobiet, ktore wreszcie wyprostowaly pijanego, agresywnego brutala na ktorego narzekaly od stuleci i nagiely go do swoich potrzeb, przy okazji czesciowo lub calkowicie kastrujac z meskich cech. W efekcie mamy chlopa bez jaj...

Gdy wiec kobiety widza na ekranie telewizora seksownych a zarosnietych Wikingow, w jakosci HD, to zbiera sie w nich teksnota za dawnymi czasami - jak gdyby dawniej wszyscy faceci wygladali TAK, byli waleczni i odwazni ;), jak gdyby kobiety za malo w przeszlosci wycierpialy wlasnie dlatego, ze panowie chcieli byc tacy strasznie mescy, czyli wszczynac jedna wojne po drugiej. Puscic wodze fantazji jednak mozna, to nic nie kosztuje, a potem sie wraca do nudnej rzeczywistosci i Kiepskiego chrapiacego w lozku.








Nie wiem, co o tym wszystkim myslec. Jak zdefiniowac wspolczesna meskosc ? Gdzie ci kowboje ?






Friday, May 05, 2017

Irlandia ponownie...


Dzisiejszy wpis bedzie cokolwiek kaleki, jestem bowiem bez komputera i tym samym nie mam jak obrobic zdjec, a niniejsza relacje sporzadzilam cichaczem w pracy…

Jak co roku o tej mniej wiecej porze, zawitalam do Irlandii z wizyta u Dublinii J Jak co roku, udalysmy sie na samochodowa objazdowke, tym razem z noclegiem w rejonie zwanym The Burren, ktory jest jednym z szesciu parkow narodowych Irlandii i o ktorym jeden z wojskowych Olivera Cromwella mowil tak:

A country where there is not water enough to drown a man, wood enough to hang one, nor earth enough to bury him.

Jak co roku, pogoda sie udala wysmienicie i choc w Dublinie (w UK tez) lalo przez caly weekend, to my mialysmy slonce, cudnie blekitne niebo, szmaragdowe wody Atlantyku, soczyscie zielona trawe i co najmniej 20 stopni ciepla – tak ciepla, w poniedzialek po poludniu wiatr ucichl i mozna sie bylo walnac na ziemie i opalac.

Mam wyjatkowo malo zdjec z tej wycieczki, nie dlatego bynajmniej, ze nie bylo czego fotografowac, ale dlatego, ze cala podroz uplynela nam wsrod wyglupow i zartow, przez co pstrykalam mniej, niz zazwyczaj. Okazji do focenia nie brakowalo, zatrzymywalysmy sie przy kazdej interesujacej ruinie zamku czy kosciolu. Zawitalysmy tez do slynnych Klifow Moheru, ktore sa atrakcja turystyczna w pelnym tego slowa znaczeniu, z wielkim parkingiem, biletami wstepu i sklepem z pamiatkami oraz wypelniana po brzegi staruszkami restauracja. Nie obeszlam klifow wzdluz i wszerz, bo jak dla mnie za bardzo wialo, ale co sie napatrzylam, to moje. Jest to urokliwe miejsce, ale bardzo uczeszczane, dlatego musze powiedziec, ze duzo lepiej czulam sie w spokojnym i cichym (ale nie lichym!) Loop Head, dokad dotarlysmy z godzinke – dwie przed zachodem slonca. Tam mozna doslownie wplynac na zielonego przestwor oceanu i stapac po bardzo miekkich kepach trawy, wypatrujac na horyzoncie gor i przygladajac sie osobliwym, wyrastajacym z wody skalom. The Burren slynie z unikatowej flory, rosna tam rosliny typowo arktyczne a obok nich alpejskie czy srodziemnomorskie.

Dublinia zabrala mnie do slynnego neolitycznego dolmenu Poll na mBrón, usytuowanego posrod rozleglego wapiennego plaskowyza. Sam krajobraz, liczacy sobie 325 mln lat to zaiste raj dla geologa i nic dziwnego, ze Burren i Cliffs of Mohair stanowia razem Geopark.

Nie mniej interesujacym obiektem okazal sie wazacy 100 ton (!) Brownshill Dolmen, z irlandzka zwany Dolmain Chnoc an Bhrúnaigh. Przypomnialy mi sie czasy, kiedy czytywalam z wypiekami na twarzy Danikena i zastanawialam sie, skad sie wziely i do czego sluzyly owe megality, jak ludzie podolali potwornie ciezkim kamieniom. Nadal jestem zreszta zdania, ze niegdys na Ziemi goscila obca cywilizacja, ktora podrasowala nieco prymitywnego humanoida, tworzac czlowieka – czyz w wiekszosci religii nie utozsamia sie Bogow z niebiem nad nami, skad najprawdopodobniej przybyli ?

W Bishops Quarter, Ballyvaunagh, przezylam cos bardzo interesujacego. Sa tam ruiny kosciola Drumcreehy Church polozone na wzgorzu, otoczone przez nagrobki, niektore calkiem nowe, ale wiekszosc z XIX wieku. Bardzo lubie cmentarzyska, zapewne dlatego, ze nie przepadam za ludzmi, ale tam czulam sie jak bardzo, bardzo nieproszony gosc. Jakbym zaklocala komus (albo czemus…) spokoj, jakbym byla natretem, albo jakims nielegalnym alienem. Bishops Quarter jest skadinad bardzo malownicze, z gory widac ladna plaze. Jestem ciekawa, kto tam jest pochowany i czy istnieje jakas miejscowa legenda, wyjasniajaca moje odczucia ?

Poza tym ze wierze w kosmitow, to zastanawiam sie rowniez nad tym, czy miejsca, budynki i rzeczy maja ‘pamiec’, czy przechowuja w sobie slad, imprint, cos w rodzaju energii pochodzacej od ludzi i zdarzen. Jesli tak, to powyzsza sytuacja mialaby jakies uzasadnienie. Bylysmy w jeszcze jednym fajnym miejscu, gdzie naszly mnie podobne refleksje, ale juz bez uczucia bycia intruzem: ruiny posiadlosci (stylizowanej na gotycki zamek) Duckett’s Grove. Ciekawe, jak wygladalo tam zycie 100 lat temu. Gdyby tak mozna bylo sie przeniesc w przeszlosc i ukradkiem obserwowac tamtejsza codziennosc J

Warte uwagi jest miasteczko Enniscorthy z udostepnionym w 2011 roku do zwiedzenia zamkiem, w ktorym mozemy zobaczyc m.inn. mini wystawe poswiecona kreconemu tam filmowi Brooklyn. Zajrzalysmy rowniez do ruin opactwa cysterskiego Jerpoint Abbey, ale bylo za pozno na dokladne zwiedzanie. Wyglada na to, ze francuscy mnisi wybierali sobie w Irlandii okolice przypominajace im rodzinne strony i faktycznie, wokol opactwa jest jak w Langwedocji. Location, location…

Tak wygladala moja wyprawa po Irlandii 2017. Juz zacieram rece na mysl o tym, gdzie pojedziemy za rok!

Saturday, April 15, 2017

Yer a Wizard...


Podczas gdy Polska rozdarta jest pomiedzy kolejna miesiecznica, a ustawa swietujaca stulecie 'objawien fatimskich', zas do oficjalnego Krola Polakow ma wkrotce dolaczyc rownie oficjalna Krolowa (Matka?),czyli Maryja zawsze dziewica, miliony ludzi szoruja okna i zapozyczaja sie na zakupy w hipermarketach, aby zadoscuczynic tradycji swiatecznego obzarstwa, gdy w Wielki Piatek - tu zwany znaczniej sympatyczniej Good Friday - w mediach leca caly dzien pogrzebowe melodie i panuje wymuszony posepny nastroj, w bezboznym UK mamy dzien wolny. W tym roku wyjatkowo nigdzie dalej sie nie wybralam, za to postanowilam z dziewczynami z pracy odwiedziec slynne Studia Warner Bros. w Watford, gdzie krecono wszystkie filmy z serii Harry Potter, ktora lubie, podobnie jak ksiazki. Zakrawa na lekka ironie, ze w polskim katolickim raju Harry, dobroduszny czarodziej w okularkach lenonkach zostal odsadzony od czci i wiary, jako satanistyczne zagrozenie dla niewinnych duszyczek. Dojazd do Studio Tour jest bardzo dobrze oznakowany i mozna dotrzec tam z Londynu specjalnym autobusem:


https://media-cdn.tripadvisor.com/media/photo-s/06/f7/d9/c3/warner-bros-studio-tour.jpg


Radze bukowac bilety z kilkumiesiecznym wyprzedzeniem, my kupilysmy nasze w styczniu a i tak dostalysmy najpozniejszy slot, o 17:00. Studio jest otwarte do 22:00 a na zwiedzaniu schodzi ok trzy godziny, bez przerwy na kafeterie i Butterbeer (nie probowalam), choc chcac czytac wszystkie opisy i uwaznie sie przypatrywac wszystkim eksponatom, mozna byc tam spedzic dwa razy dluzej. Samo miejsce zaskoczylo nas bardzo pozytywnie, chlopak kolezanki, poczatkowo sceptyczny, rozkrecil sie, zaczal wyglupiac, stroic miny i slyszalam tylko la photo, la photo! Sama zrobilam sobie chyba z milion selfie, czego zazwyczaj nie czynie...ale skoro okolicznosci sprzyjaja, a obsluga sama zacheca, to czemu nie?

Miejsce, choc olbrzymie, jest bardzo dobrze rozplanowane i pomyslane. Na powitanie mamy Starbucks, kawy w cenie standardowej, Bulmers po £5...Otaczaja nas piekne fotografie postaci z filmow. Do kolejki trzeba sie ustawic na ok. 20 min przed godzina, ktora mamy na bilecie, bo stoi sie w zawijasach jak do kontroli bezpieczenstwa na Stansted. Potem otwieraja sie wrota i szczesliwa gromada ok 160 luda, wszelkiej plci, wieku i rasy (minus panie w chustach, tych nie widzialam) wchodzi do srodka...i zaczyna sie magia, o ktorej nie napisze, zeby nie psuc radosci tym, co sie tam kiedys wybiora. Podobalo mi sie, jak kazdy, z  obsluga wlacznie, mial na twarzy nieschodzacy usmiech i nawet nieszczesnicy sila przywleczeni przez Potteromaniakow lapali dobra energie. Gdzie ten satanizm ?




HP Tour to tez wielka wyciagarka pieniedzy. Za USB z filmikiem, jak latamy na miotle - £25. Za fotke z szalikiem w barwach jednego z domow, na platformie 9 i 3/4 - £14. Byle kubek, czy breloczek - +£10. Na samym koncu przechodzimy, a jakze, przez wielgachny sklep z wszelkiej masci akscesoriami. To akurat zrobilo na mnie najmniejsze wrazenie, duzo bardziej podobaly mi sie wyjasnienia, jak pieczolowicie, recznie przygotowywano setki dekoracji, masek, peruk, makiet, wszystko bowiem, co widzimy podczas zwiedzaia, to autentyczne rekwizyty z filmow. Mimo, ze technika cyfrowa zdominowala wspolczesna kinematografie, wciaz jeszcze przywiazuje sie wage do prawdziwych kostiumow i charakteryzacji i to jest piekne. Ciekawostka: dostrzeglam na stole makijazowym kosmetyki MAC.









 Najbardziej podobalo mi sie to, co podobalo mi sie w filmach, czyli The Burrow, chata Hagrida, Malfoy Manor - mam slabosc do wnetrz :) Najmniej, co nie znaczy, ze nie byly swietne, rekwizyty zwiazne z magiczna gra Quidditch.


Niestety bateria w iPhone padla mi, kiedy dotarlismy do czesci pod golym niebem, czyli Knight Bus i domu przy Privet Drive. Ach, musze jeszcze wspomniec Diagon Alley - cos wspanialego :)


http://www.geekinsider.com/wp-content/uploads/2014/07/DiagonAlley1.jpg


Opuscilismy Harry Potter World wielce uradowani, ale i smutni, ze to juz koniec. W drodze powrotnej spiewalismy 'It's a Kind of Magic' i 'Abracadabra', bo radio serwowalo takie wlasnie magiczne klasyki. Fajnie czasem odnalezc w sobie dziecko :) Patrz ponizej - Dita szczerzy sie radosnie wewnatrz Hogwarts Express. Polecam Studio Warner Bros. w Londynie i malym, i duzym!






Tuesday, March 28, 2017

Wypierdek polski

Jakis czas temu pisalam o tym, jak denerwuja mnie praktyki towarzyszace kupowaniu biletow na glosne imprezy, przede wszystkim koncerty, ale i teatr, musicale londynskie itd. Bilety zazwyczaj rozchodza sie z predkoscia swiatla, aby po paru minutach pojawic sie na re-sellers websites, gdzie sa sprzedawane z kilkukrotna przebitka. Nie jest to biznes jednego cwanego Janusza, tylko zorganizowany handel, gdzie wykupywane sa cale sektory ku zgryzocie fanow, ktorym wystep ukochanego wykonawcy przechodzi kolo nosa. Wszystkie te refleksje powrocily do mnie ze zdwojona sila w piatek rano, kiedy to zabralam sie za probe zakupu trzech biletow na koncert Metallica w krakowskiej Tauron Arenie. Probe, dodam, zakonczona sukcesem, choc na 100 % w to uwierze, kiedy bilety dotra pod wskazany adres.

Z bardzo licznych i bardzo emocjonalnych komentarzy na Facebooku wynika, ze jestesmy nadal dosc nieopierzeni i naiwni, kiedy przychodzi do takich sytuacji...Odnioslam wrazenie, ze szerokie grono rodakow nie ma pojecia, jak zabrac sie za zakup biletow na szalenie, bylo nie bylo, popularna impreze. Metallica ma w Polsce mase zwolennikow, wiec dziwic sie, ze 20 tys wejsciowek poszlo w kilka godzin to tak, jakby sie dziwic, ze na papieza na Bloniach przyszlo 2 mln ludzi - it's just the way it is :) Nauczona zeszlorocznym doswiadczeniem z Black Sabbath, zaplanowalam piatkowy poranek i wzielam dzien wolny, bo nie byloby fair zajmowac sie tym w pracy, szczegolnie, ze mamy straszny mlyn ostatnio. O 8:50 zalogowalam sie na strone i zajelam miejsce w wirtualnej kolejce. Ludzie sie strasznie dziwili, ze kolejka zaistniala, a to przeciez normalne, inaczej by serwery nie wytrzymaly. Kilka lat temu kupowalam bilet do opery na Covent Garden i tez stalam w kolejce, a przede mna bylo z tysiac osob. Niespecjalnie sie wiec zdziwilam, ze kazali mi czekac. Moze tylko powinni zaczac to punktualnie o 10:00 czasu polskiego, kiedy to oficjalnie wystartowala sprzedaz.

Po ok 30 min czekania weszlam bez problemu na strone, najtanszych biletow juz nie bylo, co mnie wcale nie zaskoczylo, bo bylo ich bardzo niewiele, wiec musialy pojsc w przeciagu kilkunastu minut...wybralam, co chcialam, zaplacilam karta kredytowa i po bolu. Zajelo mi to ponizej 7 minut, bo tyle mialam na zrealizowanie zakupu.

W miedzyczasie, na dyskusji pod fejsbukowym eventem, placz i zgrzytanie zebow. Sypia sie kalumnie pod adresem organizatora Live Nation i dystrybutora Ticketmaster ('to nie mozna kupic w Empiku ? to trzeba miec konto ? mojego banku nie ma w metodach platnosci ?' itd.), pretensje, ze zespol gra w hali, a nie na stadionie narodowym czy na Bemowie (jest to trasa wiosenna i HALOWA, z inicjatywy samego zespolu), pretensje, ze bilety sa spersonalizowane i nie mozna nimi handlowac, a przy wejsciu nalezy okazac dowod osobisty (swietne rozwiazanie, popieram!), pretensje o cene biletow, ilosc dostepna na glowe (cztery), oberwalo sie nawet nieszczesnej Tauron Arenie, zwyzywanej od dziur i wypierdkow, a przeciez gdyby nie ta najwieksza i najnowoczesniejsza hala w Polsce, mieszczaca +20 tys dusz, koncert bylby o polowe mniejszy, albo wcale by sie nie odbyl. Jeczacym, ze w Niemczech czy Skandynawii Metallica zagra czesciej, przypomniec warto, ze oni nie maja sily na wiecej niz 50 koncertow rocznie, wiec sila rzeczy, w pewnych krajach wystapia tylko raz...

Reasumujac, pechowcy, ktorzy zalogowali sie do Ticketmastera za pozno, nie sprawdzili, czy ich niszowy bank znajduje sie na pokaznej liscie dostepnych metod platnosci, nie wylaczyli AdBlocka (stad problemy z przejsciem do koszyka i uiszczeniem zaplaty), nie mieli tego dnia na koncie piecset plus (to wina Hetfielda i spolki, ze my biedni ), oburzyli sie koniecznoscia wpisania danych osobistych przy zakupie i generalnie nie potrafili sie ogarnac i przewidziec, ze tak to bedzie wygladalo, odeszli z kwitkiem, a teraz winia wszystkich wokol o swoje niepowodzenie. Troche to glupie ;)

Tymczasem rzad brytyjski nadal nadal pracuje nad zmianami w prawie, majacym uniemozliwic sprzedaz biletow poza oficjalna dystrybucja i czas najwyzszy, inaczej legitymowanie sie przy wejsciu dowodami tozsamosci, czy wrecz kartami kredytowymi (tu Polacy sie wsciakna do reszty, bo niejeden konta w banku nie ma, nie wspominajac o karcie) stanie sie normalnoscia.

A mnie pozostaje czekac do 28 kwietnia 2018 i oby chlopcy zagrali porzadnie, bo inaczej bede w nich ciskac bananami z dolnych trybun :-D Bardzo sie ciesze, ze przyjezdzaja do Krakowa, zamiast na stadion czy inny festiwal, bo nie festiwale zwyczajnie nie chodze, na stadionowe imprezy rowniez.

A to nasz maly wypierdek -na pohybel zazdrosnym burakom.



















Sunday, February 26, 2017

Nottingham

"Zabłądziłem po północy na raucie w Chicago
Miałem serce w przełyku, lecz nic mi się nie stało" - Kazik, '12 Groszy'


Slowa tej piosenki przypomnialy mi sie, kiedy maszerowalam dziarsko z owianej zla slawa dzielnicy Sneinton do centrum Nottingham, z plecaczkiem na ramionach i aparatem beztrosko wywalonym na, pardon, piersi. Ze spojrzen miejscowych wiedzialam, ze oni wiedza, zem nietutejsza, a moj ostentacyjny turystyczny ekwipunek tylko to potwierdzal. Na wszelki wypadek zrezygnowalam z uwieczniania landmarkow Sneinton i zaczelam pstrykac dopiero jak bylam juz prawie w centrum a i tak czulam sie nieswojo. Witajcie w Midlands, gdzie chyba nikt nie slyszal, ze UK jest worlds fifth economy a i widzac takie obrazki jak ponizej, ciezko by bylo w to uwierzyc komus z poza tej planety:








Na szczescie poza ruderami rodem ze Slaska i upiornymi przedmiesciami jest w Nottingham zatrzesienie naprawde przepieknych okazow architektonicznych. Ja, chronicznie niecierpiaca czerwonej cegly, zakochalam sie w starych willach za zamkiem i elegancko zdobionych kamieniacach...





Nottingham prosperuje dzieki dwom uniwersytetom. Chmara studentow mieszka tam, stoluje sie, bawi sie i robi zakupy, co ksztaltuje wizerunek miasta. Jest tak troche quirky, hippie, poza typowymi sieciowkami odnajdziemy osobliwosci, salony tatuazy, grafitti, sklepy z rupieciami, mnostwo kafejek i klubow.  Jest kultura, Arena na imprezy i koncerty, mozna grac w hokeja i generalnie zawsze cos sie dzieje. Centrum jest spore ale i kompaktowe zarazem, wszedzie mozna zadreptac pieszo, ale gdyby sie nie chcialo, jezdzi mnostwo autobusow a takze ciche, nowoczesne tramwaje - jednym z nich przyjechalam z pobliskiego Beeston. Cenowo Nottingham jest przychylne studenckiej a takze turystycznej kieszeni, nawet taksowki sa tanie, tylko pamietajmy o gotowce, bo kart platniczych nie uznaja :) Jak ktos jest spragniony stolicy, Londyn jest oddalony tylko o ok 3 godziny jazdy.

Lokalni sprawili na mnie wrazenie nieco oschlych i ponurych, ale po prawie szesciu latach mieszkania w Surrey nabralam tutejszych nawykow i wykrzywiam sie do kazdego w usmiechu  zapominajac, ze ta sztuczna uprzejmosc nie w calym UK obowiazuje. Mam wrazenie, ze midlandersi trzymaja dystans do obcych, ale jak juz nas poznaja blizej, to jest OK ;) Historycznie rzecz biorac, to zawsze mieli ciezkie zycie  i pewnie nie w glowie im jakies fiu bzdziu, a ze Midlands to chyba najbardziej zaniedbana czesc UK, to i trudno sie dziwic, ze z mieszkancow nie bucha radosc.
Robin Hood - spodziewalam sie feerii pamiatek, jak w Stratford upon Avon, albo w sklepach w Irlandii, tymczasem poza punktem informacji turystycznej, gdzie wisi pare T-shirtow i jeszcze jednym przybytkiem, do ktorego nie weszlam, nie ma tam nic...Na miescie jest wprawdzie RH trail, z tablicami opisujacymi dzieje bohatera i jego Merry Men, ale jak na taka legende, to sie nie popisali. Szkoda, ze Robin nie jest Irlandczykiem, oni zrobiliby to marketingowo duzo lepiej! Na pocieszenie mamy brzydka statuje pod zamkiem, gdzie mozna sobie strzelic selfie, oraz bude sprzedajaca pieczone ziemniaki:





Wybieralam sie do slynnego lasu Sherwood, ale ze mialo padac to stwierdzilam, ze zaczekam do wiosny, jak sie przyroda zazieleni a dni wydluza. Dojazd oczywiscie jest prosty, bierzemy autubus z centrum i w godzinke jestesmy na miejscu. Pod tym wzgledem Nottingham jest super, wszak nie kazdy przyjezdny chce sie klopotac wynajmem samochodu. Jak mamy dodatkowy dzien czy dwa, warto wsiasc w pociag niebylejaki i udac sie do slynnego niegdys uzdrowiska Matlock Bath - to taki tutejszy Zegiestow. Niestety miasteczko czasy swietnosci ma za soba, jest ospale i tkwi w marazmie, poza kilkunastoma restauracjami  fish &chips i jakimis przedpotopowymi fliperami nie oferuje nic, tylko piekne polozenie i widoki, a to troche za malo, zeby skusic wspolczesnego turyste ponizej 80 roku zycia. Przeszlam sie parkiem nad rzeka, wdrapalam stromymi schodkami aby podziwiac panorame z wysokiego zbocza, a potem wrocilam trasa Lovers Walk ku stacji i udalam sie do kolejki linowej Abraham Heights. Bardzo fajna atrakcja, u gory jest ladna kawiarenka, dwie jaskinie, ktore zwiedzamy w cenie wjazdu, wystawa fotografii z Peak District, wieza widokowa, sklepik z mineralami i plac zabaw dla dzieciarni. Widoki z gory super, w lecie musi byc jeszcze lepiej - te rejony przypominaja mi troche moj rodzinny Beskid Sadecki, a troche Jure Krakowsko - Czestochowska...


http://www.thepriesthouse.co.uk/assets/images/inspirations/heights-of-abraham-gallery-3.JPG



Chce koniecznie poeksplorowac Derbyshire Dales, zatem mozliwe, ze powroce do Nottingham albo Derby jeszcze w tym roku. Jak spiewa Wodecki, lubie wracac, tam gdzie bylam :)


Wednesday, February 15, 2017

Mysli emigracyjne, nieuczesane

Dawno juz nie czytalam blogow emigracyjnych. Na Londynki i inne takie nie zagladam, czasem klikne w link z Fejsa po to tylko, zeby sie rozczarowac, bo rzeczowych informacji i analiz na lekarstwo. Ostatnio jakos trafilam na wpis powiazany z blogiem, ktory niegdys sledzilam (doznalam lekkiego szoku dowiedziawszy sie, ze zwiazek popularnych blogerow runal byl w przepasc, a meska polowa tegoz zwiazku opuscila UK i uchyla sie od alimentow...samo zycie ale i tak dlugo zbieralam szczeke z podlogi) i zaczelam wchodzic w rozne odnosniki...lawina runela, czytalam do drugiej nad ranem i zapisywalam w Wordzie co smaczniejsze kaski z blogowej rzeczywistosci w brexitolandzie.

W kolejnosci przypadkowej, zrodla sa zalinkowane:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,147125,19768352,emigracja-wsrod-szklanych-scian.html



‘Nagle cała blacha ciasta, które właśnie upiekłaś, jest tylko dla ciebie. Nie masz z kim się podzielić. Tęsknota rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości twojej pupy’

Nie pieke, od czasu niefortunnego incydentu, kiedy to Pyrex z szarlotka wyciagany z piekarnika rozbil sie na tysiac kawalkow niczym zwierciadlo w basni Andersena. Gdybym jednak miala na podoredziu ciasto, zanioslabym je do pracy, gdzie zostaloby w przeciagu godziny pozarte z okruchami  przez naszych lakomych angielskich pracownikow. Tym samym ja bym nie miala depresji, ze nie mam z kim ciasta jesc, a ciasto nie mialo by traumy, ze jest niechciane na brytyjskiej ziemi. 



‘Głośno było niedawno o emerytce, która po latach życia w Danii wróciła do Polski i otrzymywała duńską emeryturę na konto. Tuż po powrocie zgłosił się do niej fiskus żądając, by zapłaciła podatek za pięć lat wstecz. Gdy okazało się, że zapłaciła go już w Danii i to w kwocie wyższej, niż ta, której domagano się w Polsce, urząd zamiast tego zażądał od niej "podatku Belki" od oszczędności zgromadzonych w duńskim banku, i to również za pięć lat wstecz.’

Wniosek: jesli wracac do Polski, to anonimowo i pod oslona nocy, a najlepiej nie wracac wcale.





'Nie będziesz jednym z nich, nigdy nie będą uważali cię za swojego, jesteś obcym człowiekiem na ich ziemi.'

Ziema - planeta wraz z kontynentami i morzami tak naprawde nie jest niczyja wlasnoscia, wiec czyjes mniemanie, ze tu nie naleze, znaczy dla mnie tyle, co zeszloroczny snieg. Nie domagam sie rowniez uznawania za 'swoja', neutralnosc mi wystarcza gdyz i w Polsce raczej nie mialam poczucia bycia czescia stada. Powiem wiecej: lubie swoj status aliena, podoba mi sie odkrywanie czegos nowego kazdego dnia. Przeprowadzka do UK nie zmienila mojej tozsamosci, ale ja poszerzyla o to, co plynie z zycia w innym kraju. Uwazam to za bardzo cenne.
 
'Codzienność i takie same dni sprawiają że człowiek po dłuższym czasie zaczyna wariować.'

Hmm..czyzby w Polsce codziennosc byla mniej szara i nie trzeba bylo pracowac w swiatek, piatek i niedziele, aby wyjsc na swoje, oplacic rachunki, kredyty, chleb powszedni oraz zachcianki, jak na takie starczy ? 

'Nic mnie w tej Anglii nie interesuje'.

Wspolczuje, wspolczuje i jeszcze raz wspolczuje.

'Pamiętajcie, co mi ostatnio przypomniano: życie jest krótkie, za krótkie, żeby marnować je dla pieniędzy.'

Dlatego od 2004 roku siedzicie w UK, a w Polsce pobalujecie pare lat za oszczednosci a potem z powrotem na saksy. Jak to jest, ze niemal wszyscy wyjechali z przyczyn ekonomicznych, ale jak juz sie nachapali funtow, to nagle oswiadczaja, ze pianiadze sa niewazne ? 

'Stygmy imigranta raczej nigdy sie nie pozbedziesz, Twoje dzieci rowniez.'

Przyjrzalam sie sobie uwaznie w lustrze, ale zadnej stygmy nie widze, u kolegow Francuzow w pracy rowniez. Czy przeprowadzka do innego kraju to jakies przestepstwo ? Mamy sie wstydzic, ze sie urodzilismy gdzie indziej ? W tych czasach mozna przyjsc na swiat w jednym panstwie, wychowac sie i wyedukowac w innym, pracowac jeszcze gdzie indziej a na emeryture wybrac znow inne miejsce...Pojecie imigrant sie zdewaluowalo. 



'Sądzę też że stała emigracja jest dobra, ale dla ludzi silnych psychicznie, odpornych na stresy, tych jest mniejszość niestety. Dlatego emigracja dla większości to tęsknota, rozterki, smutek, zgorzknienie, łzy w samotności. Potem człowiek idealizuje Polskę i koniecznie chce tu wrócić, jakby zapomniał już o przyczynach swojego wyjazdu.'

Z tym idealizowaniem, to prawda, jak z papieskimi kremowkami, ktore po latach rozczarowuja i wygladem i smakiem. Fakty sa takie: Polska, z ktorej wielu wyjechalo ponad dekade temu, to juz nie ta Polska, do ktorej byc moze tak tesknia. Pomijam ustroj polityczny, bo to sie zdaje nie zmieniac, ale nawet nasze osobiste uwarunkowania; sama mam wiecej krewnych na cmentarzach, niz w realu, znajomi z osiedla pouciekali za granice, sasiedzi poumierali i nikogo nie znam, miasto tak sie zmienia, ze nie wiem, jak z lotniska do domu dojechac bo za kazdym razem jest inaczej.  Jakbym dzis miala tam wrocic, byloby to nieporownywalnie trudniejsze niz wyjazd do UK lata temu. 


'Finansowo jest bardzo dobrze-tylko ze dla mnie to jest juz malo…Coz, zycie to nie tylko praca i pieniadze'

Warszawiacy z warszawskiego 'Mordoru' do spoly z pracownikami Biedronki na pewno sie z tym zgodza.

'Komfort rozmowy we wasnym jezyku w miejscu pracy… Juz czuje powera :)) . Ci ktorzy nigdy nie pracowali za granica nie zdaja sobie nawet sprawy jaki to jest koszt psychiczny i energetyczny.'

Od 15 roku zycia wkladalam czas i wysilek w nauke angielskiego, a nie bylo wtedy nic, smartfonow, Rosetta Stone, lektorow na You Tube...Uwzielam sie, zeby sie tego jezyka nauczyc, bralam korepetycje, zdalam CAE a teraz to procentuje i nic mnie tak nie cieszy, jak lapanie abstrakcyjnych zartow w pracy czy docinanie kolegom, bo to jest wlasnie test na znajomosc jezyka: potyczki slowne, ironia itd. Do tego jestem przeciez dwujezyczna, wiec win - win!

'Odczucie bycia obywatelem drugiej kategorii jest caly czas mimo poznania jezyka, kultury, mentalnosci itp…'

Cos mi mowi, ze tworca tej wypowiedzi nie jest nawet obywatelem...

'Myślę że anglicy są bardzo tolerancyjni i nigdy nie spotkałam się z bezpośrednim rasizmem natomiast w pracy mam okazję dyskutować z ludźmi którzy są dobrze wykształceni i często wyczuwam ze w tych rozmowach jestem tylko Polka. Polką z akcentem. Nie mogę się doczekać aż dołączę do polskiego zespołu i będę mogła normalnie dyskutować z kolegami z pracy.'

Jestem Polka, wszystkim sie do tego przyznaje, tym bardziej ze jestem z Krakowa i kazdy niemal entuzjastycznie  reaguje na to wyznanie. Tak, jestes Polakiem, get on with it! Jesli sami nie pozbedziemy sie irracjonalnych kompleksow z racji pochodzenia, bedziemy traktowani jak pol ludzie. Niestety. W miedzyczasie zalecam dyskutowanie, o ile sie da, z Anglikami po angielsku. Normalnie.

'Uk jest super krajem do mieszkania, i mozna naprawde sie tutaj ulozyc ,zadomowic i zyc sobie na fajnym poziomie . Jednak jednej rzeczy sie nie przeskoczy AKCENT- to zawsze bedzie zdradzac obcokrajowca. Ostatnio zapytalam meza , czy jes cos co go tutaj meczy . Tak jest pytania skad jestem . I to prawda , takich pytan padlo setki w naszym zyciu . I jest to denerwujace.'

Wczoraj otworzylam w pracy odrzwia kurierowi. Zapytal o moje imie, uslyszal je, zapytal i o nazwisko, pobladl. Wlasnorecznie wklikalam swoje dane do maszyny, zeby biedakowi ulatwic zywot. Zapytal mnie skad jestem, odpowiedzialam ze z Polski. Usmiechnal sie i wyseplenil JAKSZEMASZ. Pomyslcie, jak przesrane maja Anglicy uczacy sie polskiego, przeciez oni nigdy, przenigdy nie przeskocza AKCENTU. To musi byc dopiero denerwujace!

Powyzsze mysli zebrane pochodza z portalu:






 



 



Thursday, January 26, 2017

***

Zadalam sobie takie pytanie ostatnio: czym jest dla mnie jakosc zycia ? Czym jest dobra jakosc zycia, a czym kiepska i dlaczego ?

Zaznaczam, dla mnie. Zapewne sa jakies wspolne mianowniki, moja znajoma mawiala, ze 'wszyscy chca tego samego', na mysli majac etat, dwojke dzieci i male mieszkanko i jakies tam wakacje raz do roku. W sumie ciezko z tym polemizowac, bo zrodlo dochodu i dach nad glowa to podstawa, potem mozna sie brac za dzieci, czy adoptowac koty, co tam kto lubi ;) Sila rzeczy osoby dzieciate beda zwracac uwage na dobre szkoly w okolicy, studenci na mozliwosci edukacji i tak dalej. Kazdemu wedle potrzeb.

WHO podaje ze Jakość życia to „spostrzeganie przez jednostkę jej pozycji w życiu w kontekście kultury i systemów wartości w jakich żyje oraz w relacji do jej celów, oczekiwań, standardów i zainteresowań”. Jest to zatem bardzo subiektywna ocena tego, jak sie nam wiedzie w odniesieniu do naszych wyobrazen o dobrym zyciu oraz roznorakich naszych ambicji.

Jest mi stosunkowo latwo wskazac co uwazam za wyznaczniki jakosci zycia, a zwlaszcza niskiej jakosci.

Praca

Pracowanie w miejscu bardzo oddalonym od domu. Spedzanie zycia w korkach, codzienne dojazdy do Londynu zatloczonym i spozniajacym sie notorycznie pociagiem, a potem jeszcze koszmarniej zatloczonym metrem. Rzesza ludzi traci tak kazdego dnia 3 - 4 godziny, czasem dluzej, jesli pociagi nie jezdza albo metro strajkuje. Kosztuje ich ta 'przyjemnosc' kilka tysiecy funtow rocznie.




Spedzanie polowy doby w pracy. Nierzadko ci dojezdzajacy do Londynu pracuja od 8 rano do 6 wieczor. Czy czlowiek jest w stanie dzialac wydajnie dluzej niz 7 godzin dziennie, byc kreatywnym i skrupulatnym ? Nie wydaje mi sie to mozliwe. Dokladajac czas spedzany na dojazdy, daje to 13 - 14 godzin poza domem. Wieczorem jest tylko czas, zeby sie umyc, cos tam dziubnac, pogapic sie otepialym wzrokiem na telewizje, na rozmowe z drugim czlowiekiem juz sil nie starcza. Do spania i na drugi dzien to samo, tydzien po tygodniu, miesiac po miesiacu, do smierci albo poki firma wskutek nadmiernie kreatywnej ksiegowosci nie wyzionie ducha...

Byl czas, ze chcialam pracowac w Londynie, jednak poznalam realia tego miasta i zupelnie mi sie odechcialo. Co prowadzi mnie do kolejnego punktu programu...

Mieszkanie

Najlepiej na swoim, wiadomo, ale i dzielenie domu z innymi nie musi byc zaraz koszmarem. Problemem w UK jest przeludnienie i wciskanie do wiktorianskiego domu z trzema sypialniami siedmiu lokatorow, bo landlord living room i przedpokoj tez przerobil na sypialnie. Bylam w takim domku gdzies w czwartej czy piatej strefie londynskiej i nie moglam uwierzyc, ze ktos z wlasnej woli egzystuje w takich warunkach, korzysta z jednej kuchni, lazienki, pralki z tlumem innych osob. Moze mlodym to nie wadzi, ja jednak jakbym teraz miala tak zyc, to bym wolala nie zyc wcale.

W Polsce dla odmiany rozbraja mnie metraz, nawet nowo budowane mieszkania maja srednio po 40 metrow - dla singla z kotem OK, ale single z kotami stanowia jednak mniejszosc w naszej milujacej tradycje Ojczyznie ;) Wyglada na to, ze kolejne pokolenia beda sie gniesc w ciasnocie - dobra zmiana ?

Sygnal telefonii komorkowej i Internet

Podstawa piramidy Maslowa, wiadomo. W mojej okolicy domy chodza po pol miliona i wiecej, ale zasieg mamy marny, a tu i owdzie nie ma go wcale. Nie moge sie nadziwic, ze na szczycie Snowdon w Walii mialam zasieg wysmienity, a tu nie ;) Nie ma sie co smiac, nie wyobrazam sobie mieszkania na stale gdzies, gdzie nie ma szybkiego Internetu i takiegoz sygnalu komorki. Bez przesady.

Dostep do kultury i rozrywki

Jak juz mamy ten szybki Internet, to polowa sukcesu - Netflix, Spotify, Kindle, wszelkie uslugi streamingowe na wyciagniecie reki. Czasami czlowiek jednak chce zaznac sztuki na zywo i wtedy dobrze miec jakas osade z kinem, teatrem, sala koncertowa na podoredziu, czyli nie dalej, niz o godzine jazdy. Oczywiscie nie kazdemu kultura i rozrywka na poziomie jest potrzebna - blogoslawieni, co zyja jedzeniem, spaniem i wydalaniem ;)

Dostep do przyrody

Rownie istotny, co dostep do sztuki, zwlaszcza, kiedy sie mieszka w zatloczonym, glosnym, brudnym miescie. Nie ma to jak wsiasc do samochodu, aby po 45 min byc w gorach czy nad morzem. Co poniektore miasta rowniez oferuja oazy zieleni, jak chocby londynskie Kew Gardens, ktore odwiedzam corocznie latem, a z checia odwiedzalabym o wiele czesciej. Jak smutne musi byc zycie, jesli sie nie ma w poblizu rzeczki, lasu, zeby polazic i odetchnac wzglednie swiezym powietrzem. Tu uwaga osobista: kocham krakowskie Laki Nowohuckie, swietne miejsce na spacer z psem, lub bez psa, do tego uzytek ekologiczny...jakby jeszcze w ramach czystki etnicznej wytrzebili pijacych na lawkach dresiarzy, byloby idealnie.

 Dostep do lotnisk

Mam szczescie, moge latac z Gatwick, Stansted, Heathrow, raz lecialam z Southend, za to ani razu z London City Airport. Mieszkajac na polnocy UK, latalam z Liverpool, Manchester a raz nawet z Newcastle. Nie wyobrazam sobie spedzania polowy dnia w drodze na lotnisko - nigdy nie zamieszkam w Kornwalii ;)

Czas dla siebie - me time - hobby

Jak juz mamy blisko do pracy, nie musimy jechac 100 mil do najblizszego supermarketu czy kina, o lotnisku nie wspominajac, to mamy w miare sporo czasu dla siebie i naszych pasji. Ubolewam nad losem tych, ktorzy maja tego czasu bardzo malo i naprawde nie chcialabym sie z nimi zamienic. Wspolczuje rowniez tym, co nie maja na co dzien ciszy i spokoju, a co za tym idzie, sa wiecznie niewyspani i zmeczeni. Kiepska jakosc zycia i tyle.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nigdzie nie wspomnialam o pieniadzach, choc zdawaloby sie, ze od nich wszystko zalezy i warto sie dla nich pomeczyc, czyli zrezygnowac z czesci powyzszych 'przywilejow'. Albo tak sobie zycie zorganizowac, zeby miec wszystko, czyli dobre zarobki, ciekawa prace i standard bytu nie uwlaczajacy ludzkiej godnosci i nie poniewierajacy psychiki. Mission Impossible ?

Ciekawostka: w calym UK najlepiej, wg badan, zyje sie...w Szkocji.

http://www.independent.co.uk/news/uk/home-news/scotland-quality-of-life-table-rankings-best-in-uk-a7355016.html