Dzieki Bogu i Partii ze juz za moment urlop, bo by szlo do reszty ocipiec.
Lato zaatakowalo. W pracy przeglad mody plazowej, z japonkami na czele. W labach ukrop niemilosierny, nie sposob wytrzymac w fartuchu. Biuro cieszy sie klima, my, czyli manualnie pracujacy frajerzy, sie nie liczymy, a Health & Safety nie zna pojecia najwyzszej temperatury zagrazajacej health i safety pracownika...Mimo to cieszymy sie, bo upaly w UK w skali roku trwaja moze ze dwa tygodnie.
W sobote wybralam sie do Brighton, slynnej mekki plazowania i alternatywy, gdzie w weekendy zwala sie pol Londynu. Samo miasto zrobilo na mnie dosc dobre wrazenie mimo zasmieconych chodnikow - biore poprawke, ze Anglicy to syfiarze. Znakomita baza sklepowa, liczne chinskie knajpki i minimarkety, a co sie z tym wiaze, liczna skosna populacja. Nic do nich nie mam, choc troja sie w oczach, zdaja sie byc spokojni i cisi. Weszlam do gigantycznego Bootsa - asortyment maja zajebisty, nie to, co np. w Portsmouth, gdzie w niedzielne przedpoludnie witaly mnie puste polki, rozkradzione testery, ogolny syf i przemykajace Vicky Pollard w rozowych dresach...Nie, Brighton trzyma poziom. Nastepnie udalam sie w kierunku slynnej plazy...Czy to jest sztucznie usypane kamyczkowe klepisko ? Ludzi moc, jak w Saint Tropez jakim. Udalo mi sie dorwac deck chair, uiscilam oplate stosowna i pobyczylam sie przez pare godzin. Nikt sie nie kapal mimo upalu, morze zapewnie lodowate. Obok mnie wytatuowana mlodz w irokezach i z reklamowka piwa, jednakowoz nieklopotliwi. Z tylu disco inferno dochodzace ze smazalni ryb, milion piwiarni, rozmaite tandetne przybytki, typowo nadmorskie. Da sie tam odpoczac i zrelaksowac ? Absolutnie nie, dlatego na nastepny wypad pokieruje sie do West Wittering.
Niedziele spedzilam w stolycy. O dosc durnej porze, bo o 3 po poludniu, wybralam sie do Lyttelton Theatre (po prostu jedna z sal w National Theatre na South Bank) na 'Misterman' z Cillianem Murphy w roli glownej - i trudnej, jako ze byl jedynym aktorem na scenie. Wyszlam stamtad troche przybita, bo sztuka o religijnym maniaku niezbyt nadawala sie na sloneczna niedziele. Sprytnie skonstruowane widowisko, zwazywszy na fakt, ze postaci bylo sporo, a Murphy jeden. Nieduzy z niego facet i drobnej postury, co ciekawe, bo na ekranie wydawal sie wyzszy. Magia Hollywood...Troche sie obawialam, czy zrozumiem wszystkie kwestie, bo to nie opera, napisow ni ma, w dodatku wszystko z irlandzkim akcentem. Pierwsze koty za teatralne ploty jednakowoz, definitywnie zamierzam sie wybrac do przybytku Melpomeny ponownie (to ta od teatru, mam nadzieje).
W miedzyczasie gotuje z Gokiem, ktory wlasnie wydal ksiazke i ma nowy show na Channel 4. W sklepiku w Brighton zaopatrzylam sie w niezidentyfikowana mieszanke przypraw, w Tesco zas - w swiezy imbir i papryczki chili. Pierwsze chinskie koty za ploty. Za chwile sezon truskawkowy sie rozpocznie, obecnie truskawy w Waitrose po £4 za punnet...Niech sie wala, bede sie objadala w Czechach ile wlezie.
Muzycznie...krece sie kolo 'Weather Systems' Anathemy. Powinno nudzic, a nie nudzi. Brzmi zas wysmienicie, nawet odsluchiwane z YT.
No comments:
Post a Comment