For Your Pleasure

For Your Pleasure

Tuesday, August 09, 2011

Guns Of Brixton

Powrocilam wczoraj z Londynu, w blogiej nieswiadomosci dziejacych sie o rzut beretem zamieszek i pozogi. Umeczona kilkugodzinna jazda w wychlodzonym do granic sadyzmu autobusie rzucilam sie na jakies resztki spaghetti, wykapalam i poszlam spac. Dzis dopiero, nabywajac porankiem independentowa gazetke za 20 p, dowiedzialam sie o wyczynach tluszczy w Tottenham i innych sielskich przysiolkach (To-Ten-Cham ?). Nic nowego w sumie, ot, cecha narodowa, jak u nas pieniactwo i pseudoreligijnosc. Dawniej pewnie policja spuszczala wiekszy wpierdol, teraz ledwo kogos tam ustrzeli i biernie patrzy, jak dzielna mlodz pladruje i pali wszystko, jak leci. Ja by wyslala na nich czolgi i armie i niech spacyfikuja ten syf raz, a dobrze. Niestety, to nie Chiny.

W niedziele, jak zapowiadano, deszcz padal co chwile, co zaklocilo moj lunch w St James Park i zmusilo do salwowania sie ucieczka pod jakis dach. Ucieklo mi sie na Oxford Street i tym razem udalo mi sie doczlapac na jej zdecydowanie bardziej interesujacy odcinek, ten zaczynajacy sie od Primarka. Tamze weszlam, zmoknieta jak kura, po czym natychmiast wyszlam, przedkladajac deszcz nad zawartosc sklepu, tak ludzka jak i towarowa. Dalej zanioslo mnie do Selfridges, gdzie ograniczylam sie do jakze kuszacej beauty hall. Tam zawartosc ludzka to w duzej mierze panie w kwefach - czy islam nie zabrania przypadkiem makijazu ? Przeciskajac sie przez ciemnoskory tlum, dobrnelam do stoiska NARS (Orgasm, Superorgasm - wtajemniczeni wiedza o co chodzi...a mnie i tak zaden z tych odcieni nie pasi, widocznie nie dla mnie orgazmy), poczelam sie babrac i mazac, pan ze stoiska widza, ze mam juz cala lape w swatchach podal mi chusteczke, co bym toto starla...i spojrzal na mnie, czy tez raczej na moj przyodziewek skromny z taka odraza, ze az mi sie glupio zrobilo. Do podrozy i szwendania ubieram sie superwygodnie: legginsy, Skechersy i bluza z kapturem, w tym przypadku o numer za duza kangurka z nie pozostawiajacym zadnych watpliwosci napisem EVERLAST w poprzek biegnacym. Jak to uslyszalam w Polsce: nosisz ciuchy dla koksow. Naturalnie, w kontekscie dresiarskiej dziczy szalejacej w tym czasie w pechowych dzielnicach miasta, negatywna konotacja i idaca za nia milczaca dezaprobata snoba za lada byla jak najbardziej zrozumiala. Koniec koncow, wyszlam stamtad z malym cudenkiem. Ostroznie z takimi cudenkami, latwo przedawkowac i w efekcie wyglada sie jak lalka matrioszka.

Deszcz nie ustawal, oczywistym bylo wiec, ze musze pielgrzymowac dalej. W House of Fraser niefrasobliwie zagadnelam sprzedawczynie na stoisku Clarins o odcienie podkladow, chcialam jeno wydebic probke, a tu dziewcze zapalalo entuzjazmem i przystepilo do makeoveru. Rhiannon, bo tak jej bylo na imie, zrobila mi na twarzy taka masakre, ze nawet przyslowiowy pijany malarz pokojowy by nie nawalil tyle farby na sciane, co ona mi tej tapety na facjate...Znioslam to wszystko dzielnie, wlacznie z wsadzeniem mi kredki do oka, choc malowania wewnatrz dolnej powieki nie znosze i nie uznaje, bo chcialam zagarnac mozliwie najwiecej freebies, po cokolwiek wymuszonym zakupie...Moj zamiar sie powiodl, wyszlam stamtad z tona pudru grzeznacego w zmarszczkach, ale za to z balsamem do ciala, primerem notabene zmarszczki wygladzajacym, woda toaletowa i dwoma probkami Everlasting Foundation, zebym w domu na spokojnie wyprobowala, jaki powinnam wybrac odcien. Ukontentowana, pognalam z miejsca do Starbucksa (darmowy kibel z lustrem, choc oswietlenie kiepskie), wydobylam chusteczki i jelam scierac z siebie owo ugruntowanie, zastanawiajac sie przy tym, kto te nieszczesne konsultantki od siedmiu bolesci szkoli, kto im wmawia, ze na swiecace sie czolko nalezy walic lots and lots of powder, a podklad pedzlem aplikowac w takich ilosciach, ze na spore drzwi by starczylo. Kurwa, ona mi nawet brwi zdolala zamalowac!

Przezylam noc w hostelu (NIE polecam Brazen cos tam na Marylebone, brudno, pijaki dra mordy noca, bo na dole jest pub, a staff nie rozumie po angielsku), poniedzialek dla odmiany przywital mnie sloncem i cieplem. Wsiadlam w pociag, zalatwilam co mialam zalatwic, z dala od holoty pladrujacej w tym czasie Curry's. Nawiasem mowiac, w tym moim kapturze moglam sie przeciez spokojnie dolaczyc do imprezy. Z dotarganiem telewizora do Victorii moglby byc problem, ale jakis porzadny depilator by sie przydal, czy tam inne jakie elektryczne akcesoria. Madry Polak po, nomen omen, szkodzie.

A skad w ogole ta wycieczka i te kosmetyczne wynurzenia ? Stad, ze bylam na rozmowie o prace w firmie perfumeryjnej. Dzis firma odpisala, ze cieszy sie z poznania mnie i pragnie mnie poznac lepiej, co oznacza kolejna wizyte tamze, testowanie mojego nosa, czy wrazliwy na zapachy i facilities tour. Wszechswiat nie proznuje: dopiero co w Polsce rzucalam od niechcenia podczas kolacji, ze nie mialabym nic przeciwko, aby mieszkac blizej Londynu, ze na poludniu ciut cieplej i blizej do Europy i w ogole...No i sie pojawila opcja i zamierzam ja wyeksploatowac. Zabawne, ze gdyby nie ciagle aktualna wizja zwolnienia z obecnej pracy, w ogole nic bym nie zrobila w tym kierunku, poza gadaniem. Wake-up call, it seems.

Jedno wiem na pewno: wbrew radom kolegi z pracy, londynczyka z urodzenia, nie przeprowadze sie do Croydon...


5 comments:

  1. Nie ściemniaj. Widziałam Cię w telewizji w tym kapturze. Plazma czy suszarka do włosów?
    Jakoś ciekawie się z ta pracą zapowiada:).Pachnidło?

    ReplyDelete
  2. No pachnidlo, a wcale nie jestem jakas straszna wielbiecielka perfum...niemniej jest to krok we wlasciwym kierunku :) A jakbym juz miala cos zrabowac, to bylby to najpewniej iPhone :)

    ReplyDelete
  3. No to trzymam kciuki!
    Ja mikser , bo właśnie mi strzelił ale u nasz na wsi to chyba tylko krowę można by złupić.

    ReplyDelete
  4. Zarty zartami, a wiadomo to, ile krowa w UK warta na czarnym rynku ? :)

    ReplyDelete
  5. Tylko sprawdzam czy wreszcie moge komentowac ;)Dub

    ReplyDelete