Pobyt w swawolnej Polsze zakonczony. Pierwszy letni pobyt, dodam, od 2005 roku. Kraj jak zwykle zachwycil mnie i zadziwil. Temperatury jak najbardziej satysfakcjonujace, nie pamietam, kiedy ostatnio tak sie wygrzalam i wysmazylam na zabojczym sloneczku. Zaszokowalo mnie, ile osob ubiera sie w jakies upiorne palta, legginsy do kostek i inne raczej jesienne elementy garderoby, gdy na dworze +31. Nic dziwnego, ze tyle bladziochow lazi po ulicach, jak przyodziane toto od stop do glow, ze skarpetami do sandalow wlacznie. Takie ladne lato mamy, a ludzie jakos nie chca z tego korzystac. Rzuca sie rowniez w oczy wszechobecna szarosc w imadzu obywateli. Rozumiem, ze szaro moglo byc za komuny, ale teraz ? Wszyscy wygladaja jak z jednej sztancy. Kobiety maja strasznie spalone utlenianiem i zle obciete wlosy. Nie rozumiem tego, bo obciac sie jako tako mozna juz od 20 zeta, a maske do wlosow kupic w osiedlowej drogerii za jakies 5-6 zl, mniej, niz kosztuje obecnie paczka papierosow. Generalnie narod zaniedbany jest i elegancja nie grzeszy. Rozumiem teraz, co mialy na mysli Trinny i Susannah, osmielajac sie zasugerowac w telewizyjnym show, ze wygladamy chujowo. No bo wygladamy.
Jestem zbulwersowana cenami w sklepach. Butelka Coli czy innego szajstwa potrafi kosztowac wiecej, niz u mnie w Poundlandzie.Hanba! Ciuchy, ksiazki, kosmetyki - wszystko to rownie drogie, jesli nie drozsze niz w Anglii. Jak ludzie sa w stanie wyzyc przy takich cenach i glodowych nadal pensjach, pozostaje dla mnie zagadka. Wstep do kopalni soli w Wieliczce, rejs statkiem po Wisle do Tynca - ok. 15 funtow, czyli wcale niemalo. Zbadalam dzial z muzyka powazna w Empiku. DVD, ktore tu kosztuje ze 30 funtow, Empik sprzedaje za niemal 200 zl, przy kursie funta 4.5 zl. Przewodnik po jakims egzotycznym kraju z serii DK Eyewitness, na naszym Amazonie za jakies £7.99, krakowska ksiegarnia oferuje za... 79.99 zl. Itd., itp. To NIE jest kraj na zakupy. Owszem, przywiozlam cala walizke rozmaitych mazidel, odzywek do wlosow i takich tam, bo mam fiola na tym punkcie i wiem dokladnie czego szukam, aczkolwiek radze uwazac na portfel. Restauracje notabene tez kurewsko drogie. Obsluga klienta wszedzie niemal lezy i piszczy. Kupuje kijki do nordic walking, najdrozsze w sklepie i uprzedzam sprzedawczynie, ze sprobuje zaplacic karta, ktora moze nie zadzialac, bo tak czasem z nia bywa. Odpowiedza jest dobitne wzruszenie ramionami i burkniecie. Panienka za kontuarem jakiejs zapiekankarni uklada sobie butelki na wystawie i ostentancyjnie mnie lekcewazy. Najpierw uloze, potem ci sprzedam frytki, czy co tam chcesz. Dla kontrastu, sprzedawczynie w Sephorze czy aptece Mediq (ceny z kosmosu) slodkie jak miod i do rany je mozna przylozyc, zwlaszcza, kiedy dojdzie do transakcji. Poza tym, as usual, lud ryje sie sie lokciami i kolanami, wjezdza wozkami sklepowymi w siedzenia, depcze, nie przeprasza ani nie prosi, bo i po co. Nic sie nie zmienilo pod tym wzgledem od czasow hodowli swin w wannach blokowych lazienek. Jako, ze jestem uodporniona na te zjawiska, sama wystawialam lokcie, rylam sie i za nic nie przepraszalam, co bylo wspaniala odskocznia od tutejszej wymuszonej uprzejmosci (Anglik nawet po seksie mowi 'thank you'...).
Tyle besztania. Udalo mi sie zajrzec do Zoo, niestety nie na kopiec, bo ten w remoncie, tudziez wziac udzial w Nocy Jazzu na Malym Rynku. Dostalam autograf od jednego z rodzimych artystow i niemal otarlam sie o prowadzacego impreze pana Antoniego Krupe. The Syndicate grali przewspaniale, czuje sie ubogacona i ukulturalniona po stokroc. Pod Wawelem miejska plaza jak sie patrzy (czyli jednak ktos znajduje odwage, zeby w srodku upalnego lata wystawic na promienie sloneczne blady zadek), szkoda ze nie topless, to pewnie przyjdzie z czasem. Zaluje, ze nie zalapalam sie na final festiwalu na Szerokiej, ani na zadna opere, teatry tez udaly sie na urlop, a Meskie Granie dopiero w koncu lipca. Trudno. I tak bylo fajnie. O polityce, telewizorni czy innych tancach z lodami nic nie napisze, bo unikalam, niczym dzumy.
Back to reality now. W sobote kina Odeon realizuja satelitarny przekaz koncertu Andre Rieu z Maastricht. W poniedzialek do pracy. Zycie toczy sie, wlecze i sapie dalej. Jak zawsze.
snaczy się było swojsko:)
ReplyDeleteTroche swojsko, troche obco, ale zawsze ciekawie!
ReplyDelete