For Your Pleasure

For Your Pleasure

Sunday, July 09, 2017

Jesli mozesz - zawroc!

Samochod to wspaniale udogodnienie, ale i wrzod na dupie. Zawsze o tym wiedzialam, dlatego mi niespieszno do pchania sie za kolko. Niemniej, bez auta niewiele sie w Niemczech zwiedzi, chyba ze chcemy tylko jezdzic do wielkich miast. Dublinia i ja powzielysmy jednak plan, aby leciec do Monachium, pozyczyc tam samochod, jechac prawie 400 km na polnoc, zatrzymac sie na 3 noce w Ohringen i stamtad robic wypady po miasteczkach Romantycznej Drogi i nie tylko, po czym ruszyc sie na poludnie i spac 2 noce w bawarskiej wiosce, znow robiac wypady po okolicy. Jako ze w koncu lipca zaczynam kurs WSET Level 2, postanowilam lekko skorygowac nasz plan zwiedzania i namowilam Dublinie na winny szlak Frankonii, poczawszy od Wurzburg, gdzie zjadlysmy posilek w prawdziwej, tradycyjnej Weinstube jednoczesnie degustujac lokalne wina. Odmiana Silvaner byla naprawde swietna i bylo to najlepsze wino, jakie pilam podczas tego pobytu w Niemczech. Goraco polecam to miejsce, jest bardzo busy ale kelner po prostu posadzi was kolo rechoczacych nad litrowymi kuflami lokalsow, co wbrew pozorom jest bardzo sympatyczne.

W Wurzburg siapil deszcz, za to na drugi dzien bylo juz lepiej, troche pokropilo w pieknym Rothenburg, ale nie zepsulo nam to wycieczki. Bylam zaskoczona iloscia japonskich turystow, doslownie sie od nich roilo. Bylo tez sporo Amerykanow, za to zadnych Anglikow i tak juz mialo byc wlasciciwe wszedzie, gdzie pojechalysmy. Obywatele UK wola binge drinking na Ibizach rozmaitych od wloczenia sie po sredniowiecznych miastach i wcale nad tym nie ubolewalam...

Wracajac do Ohringen w poniedzialkowy wieczor zalapalysmy sie na lokalna impreze winiarska, ktora pokazala, ze Frankonia doprawdy winem stoi i ma na jego punkcie hopla. Wyobrazcie sobie tlum ludzi na starowce, nie z kuflami piwska w lapach, ale z kieliszkami wina, posilajacych sie wurstami i lazacych po miasteczku z tymze kieliszkami, bez obaw, ze straz miejska czy inna milicja ich zaaresztuje za picie w miejscu publicznym. W centrum rznela kapela na zywo przeboje Kool & The Gang, bylo tlumnie i glosno, wiec co poniektorzy oddalili sie w strone parku czy mostu, aby tam sie cieszyc napitkiem. Bardzo mi sie to podobalo. Podobalo mi sie rowniez w miejscowosciach na winnej trasie, gdzie co dom, to winiarnia - niestety, bylysmy tam w niedziele i wszystkie byly wyzamykane, a szkoda. Pozostala degustacja w pizzeriach i kawiarnianych ogrodkach. Polecam Iphofen, Sommerhausen i inne okoliczne miasteczka, jest malowniczo, ale bardzo spokojnie. Ukwiecone uliczki, ladne ogrodki, troche nawet taki wloski klimat ale bez typowo wloskich wrzaskow i balaganu.

W miejscowym ALDI nie wierzylysmy wlasnym oczom, bo lokalne Rieslingi zaczynaly sie od 2 euro za butelke...Kupilysmy najdrozsze, wypasione bo za EUR 3.99. Smakowalo mi srednio, ale za te cene nie wybrzydzalabym, bo w UK to samo by kosztowalo pewnie z £10. Frankonia niestety prawie nie eksportuje swoich wyrobow, tylko je wszystkie wypija na miejscu. W Rothenburg kupilam inne lokalne wino od milego pana w sklepie z lokalnymi produktami, takie a la rose za EUR 7.50. Lekkie i w sam raz na wieczor, tylko cena troszke za wysoka, pewnie jakas malutka lokalna produkcja. Notabene, winorosle na okolicznych wyeksponowanych ku sloncu wzgorzach wygladaly przepieknie.

Niemcy sa inni niz Anglicy jesli chodzi o jadanie na miescie. W piekna, upalna pogode, w porze lunchu ogrodki restauracji byly zapelnione co najwyzej w polowie. Wieczorem zdawalo sie nieco gwarniej, ale i tak to nie bylo to, co w Anglii. Tu ludzie jedza w pubach i knajpach kilka razy w tygodniu, restauracje pekaja w szwach, mimo cen. Rozrzutny narod, a Niemcy oszczedni. Dzieki temu jadlysmy, gdzie nam sie podobalo i nie bylo problemu z dostaniem stolika. Zasmakowal mi Radler, czyli miks piwa z lemoniada, bardzo orzezwiajacy w upal. Zjadlam lokalny specjal, czyli wieprzowine z pyzami, a takze rosol z kuleczkami z watrobki i oczywiscie kielbaski z naprawde pyszna kapusta kiszona - nawet moja babcia nie robila jej tak dobrze. Wszystko to podlane Silvanerem, ktory mi bardzo podszedl. Ceny przystepne, a im mniejsze miasto, tym taniej. Bardzo duzo pizzerii, wszak do Wloszech niedaleko a i Niemcy wyraznie preferuja taka kuchnie.

Bardzo polecam Nordlingen, jest to unikatowe, bo polozone w kolistym kraterze miasto, nieopodal ktorego rozlega sie Geopark, jest tam bowiem...drugi krater. Warto wejsc na wieze Daniel i zobaczyc to wszystko z gory. Nordlingen jest ponadto idealnym przykladem swietnie zachowanego miasta sredniowiecznego, ze wszystkimi typowymi dla tamtych czasow budynkami.

W koncu zjechalysmy do dolnej Bawarii, po drodze zatrzymujac sie w tetniacym zyciem Landsberg am Lech na obiad. Mojej radosci bylo co niemiara, gdy ujrzalam na horyzoncie majestatyczne gory i krajobraz jak z serialu 'Heidi'. Pochodze z Krynicy - Zdroj, wiec mam sentyment do lasow iglastych i gor, nawet tych niskich. Momentami czulam sie w Schwangau, jakby ktos wyslal mnie wehikulem czasu do dziecinstwa, choc oczywiscie Beskid Sadecki to nie Alpy ;) Poza slynnym zamkiem Neuschwanstein zaliczylysmy kolejke na gore Tegelberg, gdzie podziwialysmy popisy paralotniarzy startujacych z tejze gory. Znow, tlumy Amerykanow, Azjaci, zero Anglikow. Coz...

Mialam pomysl, aby podjechac do Garmisch Partenkirchen, ale nasza gospodyni odradzila nam to, tlumaczac, ze jest to miejsce przereklamowane. Zamiast wiec jechac ogladac skocznie w Garmisch, spedzilysmy nasz jedyny dzien w poludniowej Bawarii na odwiedzaniu malych, sennych wiosek i kreceniu glowa na widok udekorowanych w religijne malunki domow. Zaluje, ze nie zostalysmy tam na kolejne pare dni. Jednoczesnie jestem zadowolona z kierunku, jaki obralysmy: zdecydowanie warto zaczac w Wurzburg i przemieszczac sie na poludnie, aby na sam koniec zostawic sobie gory i tradycyjne wioski.

Monachium zostawilysmy sobie na ostatni, zarazem najgoretszy dzien. Nie pamietam, kiedy ostatnio doswiadczylam takich upalow, a w tamtym rejonie, z tego, co nam mowiono, jest to normalne w lecie, bywa, ze temperatury siegaja 40 stopni. Poludnie jakos przezylysmy w Parku Angielskim (piwo drogie!), gdzie pan na moje pytanie o popielniczke wskazal na lezace na ziemi pety i powiedzial kein problem. Potem znalazlysmy historyczna piwiarnie Hofbrauhaus, gdzie warto zjesc smaczny, a niedrogi tradycyjny bawarski posilek. Troche pochodzilysmy po starowce, ale ze naprawde zle znosze gorac, to zaczelo mi sie robic niedobrze i slabo. W koncu opadlam z sil i doslownie zaleglam na chlodnym stopniach przedsionka ratusza, tuz obok wypasionej zlotej statui, ktora wszyscy chcieli fotografowac, a nie mogli, z nami na przednim planie...Wreszcie o 6 wieczor zakonczylysmy zwiedzanie i S-Bahnem wrocilysmy do Novotela, aby dojsc do siebie w klimatyzowanym pokoju. Tez uwazam, z ten dzien bylby lepiej spedzony gdzies na wsi, ale musialysmy oddac auto, wiec tak po prostu wyszlo.

Wracajac do punktu wyjscia tego postu, czyli auta. Raz, dali nam wadliwe, ktore musialysmy odstawic z powrotem na lotnisko przez co stracilysmy trzy godziny. Drugie tez nie bylo idealne, przez cala droge palil sie pomaranczowy wykrzyknik i ponaglal do sprawdzania oleju. Sprawdzilysmy, poziom oleju byl OK, ale i tak przez piec dni sie denerwowalam w duchu, czy Skoda nie rozkraczy sie na autobahnie a my znow bedziemy sie probowaly dodzwownic do wypozyczalni, w ktorej nikt nie odbiera telefonow. Dwa, niemieckie drogi sa swietne, ale nawet tak swietne drogi trzeba kiedys zaczac remontowac. Na widok trojkatnego znaku z czlowieczkiem dzierzacym lopate chcialo mi sie wyc z rozpaczy, byla to bowiem zapowiedz kolejnego korku. Szczytem okazalo sie zamkniecie trzech z czterech pasow, do czego jakby nigdy nic wlaczali sie kierowcy z wjazdu, wiec de facto piec pasow na jednym. Nawet w dzien oddania samochodu nie obylo sie bez cyrkow, stalismy w upale przed tunelem przez wypadek, przyjechal woz strazacki i polizei i myslalam, ze bedziemy tam na wieki wiekow. Przez ten denerwujacy aspekt naszych wakacji (oraz okazjonalne problemy z parkowaniem tudziez nieaktualizowany GPS wysylajacy nas w pole kukurydzy po to tylko, aby nastepnie wyjechac z niesmiertelnym jesli mozesz, zawroc ) odejmuje im jedna gwiazdke :)

Poza tym, duze zaskoczenie na plus. Bawaria, najbogatszy land, jest bardzo zadbana. Nie widzialam zadnych nieuzytkow, kazdy cm2 powierzchni jest jakos zagospodarowany. Wszedzie bylo zielono i schludnie. Pamietam moja wizyte w Berlinie w 1997, kiedy nikt nie mowil po angielsku. Teraz jest zupelnie inaczej, wszedzie sie mozna dogadac, knajpy maja czesto menu po angielsku i wlasciwie mozna sobie poradzic bez niemieckiego, choc troche stracimy w miejscach turystycznych, nie rozumiejac, co jest co. Nasi gospodarze byli mili i pomocni, a i przypadkowi ludzie na ulicy tez nam pomagali, kiedy nawigacja wpakowala nas w slepa uliczke, albo zaparkowalysmy w centrum handlowym, ktore zamykalo sie za 10 minut...Zarazem podobalo mi sie, ze lokalni sa spokojni, nie wrzeszcza, do samolotu wsiadaja karnie i w pare chwil kazdy jest przypiety pasami i gotowy do startu. Alles in ordnung :)

Mam nadzieje jeszcze nie raz zawitac do Niemiec i zaluje, ze nie zrobilam tego wczesniej!





5 comments:

  1. Ech samochod...this is past ;) Bylo super! Dub

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nadal czuje sie oszolomiona wrazeniami, a ludzik z lopata sni mi sie po nocach :D

      Delete
  2. a szkoda wielka żeście do Garmisch nie pojechały, uwielbiam to miejsce, znaczy zima jest fajniej, maja dużo wyciągów i karnety na nie są (były za moich czasów) bardzo tanie :)
    szkoda, ze nie spróbowałaś typowo bawarskiego jedzenia czyli ichniej białej kiełbasy, której środek wsysa się z flaka (taka jest instrukcja jej jedzenia, serio, serio :D)ze słodką musztarda, chrupiących precli z sola, popijanego pszenicznym piwem, bo Bawaria nie winem, a piwem stoi :D jeszcze jednym typowo bawarskim daniem są kluski w serwetkach, mój i mojego Miska przyjaciel absolutny i typowy Bawarczyk, robi te kluski tak, ze normalnie, na sama myśl mi ślinka cieknie :D

    a tak na marginesie, Bawarczycy nie uważają się za Niemców, podobnie jak Polacy z Górnego Sląska :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jadlam precla i rozne rodzaje pieczywa, bialej kielbasy nie tkne, a od piwa zdecydowanie wole wino :) Garmisch jest pewnie jak Zakopane, either you love it or you hate it.

      Delete
    2. ichnia biała nie ma nic z polskiej białej, za to ma duuuuzo pietruszki :)
      coś w tym jest, bo raz byłam w Zakopanem i więcej już nigdy nie chciałam :) wedle mnie Zakopane, to straszna wieś, przeładowana turystami, w porównaniu z Garmisch :)

      Delete