Doszlam do siebie jako tako, choc dalej padam na pysk. Wczoraj z Maruda zakonczylysmy prace biurowa o 12:45 i pojechalysmy do Londynu na organizowane przez Harrods spotkanie z panem odpowiedzialnym za te oto dziela perfumeryjne:
Zeby jednak nie bylo tak latwo, najpierw musialysmy dostarczyc pilna paczke do naszego klienta, ktory znajduje sie na tej samej ulicy, co dom, w ktorym zmarl Freddie Mercury. Oczywiscie jak tylko wysiadlysmy z metra na Earls Court, zaczelo lac. Znalazlysmy i klienta i dom, pstryknelysmy fotki na tle muru i drzwi w murze. Dom malo co widac, ale widac okno sypialni, w ktorej, byc moze, Freddie spedzil ostatnie chwile zycia.
Po tym poruszajacym przerywniku dotarlysmy do Harrodsa, zgubilysmy sie na pierwszym pietrze zapelnionym ciuchami od projektantow - slowo daje, chwilami czulam sie jak na krakowskim Tomexie, z tym, ze bylo chyba jeszcze tandetniej. Po spotkaniu zas postanowilam wykorzystac darmowa wycieczke do Londynu i nie wracac od razu do domu. Hale perfumeryjna obeszlysmy z Maruda wczesniej, wiec udalam sie najpierw na Oxford Street. Primark - 5 min w srodku i ucieklam z tego piekla. Udalam sie dalej kolejno do Selfridges, Bootsa i Uniqlo. Potem pojechalam szukac TK Maxx na Charing Cross, gdyz chcialam cos zwrocic. TK Maxx znajduje sie jakies 20 min piechota od stacji Charing Cross, mnie sie zdawalo, ze to bedzie 5 min maksymalnie. Odleglosci w Londynie porazaja. W domu bylam przed 11 wieczor. Musialam zrobic nie wiem ile mil, ale nogi przestaly mnie bolec okolo 2 po poludniu dzisiaj. Masakra.
W Selfridges - powinnam to napisac na moim drugim blogu, ale pal licho - natrafilam na nowa linie kosmetykow do makijazu sygnowanych przez Charlotte Tilbury. Stoisko i kolekcja przepiekna, niestety osaczona przez tuziny kobiet w czarnych burkach (normalnie pchaja sie do stoiska MAC), wiec malo co pomacalam. Slinie sie na szminke i moze kredke do oczu, choc ceny na poziomie Dior/Chanel/YSL mniej wiecej. Poczekam na wiecej recenzji na internecie, na razie tylko Wayne Goss sie konkretnie wypowiedzial, entuzjastycznie zreszta. Charlotte to znana persona w swiecie makijazystow, jakis czas temu miala swoja linie w Bootsie, niestety niezbyt mi podeszly tamte produkty. Obecna kolekcja to zupelnie inna bajka.
Czekam z niecierpliwoscia na dzien, w ktorym bede w stanie jezdzic do Londynu czesciej i taniej, kiedy bede mieszkac blizej - pol godziny pociagiem/metrem max. Kiedy bede mogla w piatek po pracy wybrac sie na musical, nie martwiac sie, czy zdaze na ostatni pociag do domu. Kiedy bede mogla wyskoczyc do Selfridges czy Harrodsa po pracy, albo w czasie lunchu, zeby zapoznac sie sie z najnowszym zapachem, ktory klient chce koniecznie skopiowac. Ciezko jest pracowac w kreatywnej branzy, bedac daleko od jednego ze swiatowych centrow tej kreatywnosci. Czytanie o trendach w biuletynach marketingowych guzik daje, jesli nie widze tych trendow na ulicy (God knows, w Surrey jedynym zauwazalnym trendem sa kalosze Hunter...). Po Nowym Roku zaczynam planowac przeprowadzke. Enough is enough :)
Jeśli tylko Cię stać na przeprowadzkę, to absolutnie powinnaś! Moim znajomym Londyn nie przypadł do gustu, ale Ty chyba lubisz być w centrum wydarzeń, a przynajmniej w pobliżu :)
ReplyDeletePS. Na fotkach Dub jest jezioro, byłaś tam razem ze mną wieczorem (Glendalough). Jedyny irlandzki fjord jest tam gdzie Connemara, w co. Mayo na zachodzie Irlandii (to tam byłam w lipcu). Pzdr :)
Nie cierpie Londynu ale w zupelnosci Cie rozumiem. BTW mam kolejnego kosmetycznego tipa ktory stosuje juz od jakiegos czasu - polecony przez Carmen Dell Orefice- witamina e w kapsulkach, stosowana na skore twarzy (trzeba przebic kapsulke). Dub
ReplyDeleteNie poznalam ze to Glendalough! W rzeczy samej, lubie byc w poblizu wydarzen i niestety strasznie duzo mnie omija. Witamine E nabede prawdopodobnie w postaci plynnej, gdyz przebijanie kapsulek doprowadza mnie do szewskiej pasji - zawsze wszystko sie wylewa :)
ReplyDeleteNo, światowo tu się robi!
ReplyDeleteTakie zycie :)
ReplyDelete