Ostatnia noc w domu przez podroza. Walizeczka spakowana, aczkolwiek musze na niej usiasc, aby ja zasunac. Jestem, jakby powiedzieli tubylcy, 'shaved, plucked and fake tanned within an inch of my life' :-) Jutro wrzuce jeszcze pare filmow na Samsunga zeby miec co ogladac na lotnisku, wcisne do bagazu na sile nowy aparat, w ktorym na razie zmienilam format fotek na RAW i sprawdzilam, jak krecic filmy i tyle z niego wiem (ma 1001 ustawien, az strach sie bac), ladowarki wszelakie, zachomikuje kasiore i kwity podrozne w biustonoszu...i w droge! . Na polnocnym terminalu Gatwick ma byc McDonalds otwarty cala noc, tudziez M&S Food i Costa, na kawe zatem moge liczyc. Jeszcze tylko jeden dzien odsiedziec w kieracie i wio, do Wloch.
Maruda donosi mi, ze nie jest prawda, iz nie da sie tam nabyc niczego do jedzenia w ristorante miedzy 2 a 6 po poludniu, potwierdza tez, ze Neapol jest opanowany przez mafie.Nie jestem pewna, czy da sie przejsc przez security 6 godzin przed wylotem, ale to bez znaczenia - i tak musze czekac cala noc, czy po jednej, czy po drugiej stronie. Probowalam znalezc w necie info o wysylaniu paczek z Italii do UK, w razie, jakby mnie naszlo na wloski haul, ale mi sie nie udalo, widzialam jedynie artykul ostrzegajacy przez ginacymi przesylkami. Oh, well...
Gardlo przeszlo po parudniowym plukaniu brandy, ktora najwyrazniej zabija wszystkie zarazki w organizmie, nie tylko te atakujace migdalki. Serdecznie polecam.
Jutro o tej porze bede w pociagu zmierzajacym na lotnisko, a pojutrze - w slonecznym mam nadzieje Sorrento :)))
For Your Pleasure
Tuesday, September 24, 2013
Friday, September 20, 2013
***
Jak sie zaczelam chwalic, ze od koszmarnej grypy na swieta 2010 nie chorowalam i nie mialam ani jednego dnia na zwolnieniu lekarskim, tak zaczelo mnie cos drapac w gardle. Byc moze za sprawa wlaczonego niedawno ogrzewania, w pracy z rana ziab, po poludniu sie robi jak w saunie. Przywdzialam kozaki i beret, a tu dzis dla odmiany cieplutko i zlota jesien. Bylo tak ladnie kiedy wychodzilam z pracy ze az sie wzruszylam :) Pomyslalam tez, ze musialam zmutowac nieco w nawyklego do niskich temperatur tubylca, gdyz po goracym lecie najlepiej mi, kiedy jest tak jak dzis: rano rzeskie 9 stopni, w poludnie 20-25. Ogarnelo mnie przy tym takie dziwne uczucie...Kiedy ktos mowi, ze przestaly mu przeszkadzac temperatury w UK, to znaczy jest tu naprawde jak u siebie. Czasami trace rachube, ile juz tu jestem, ale mozna przyjac, ze 6 - 7 lat (pierwsze spotkanie III-go stopnia w 2001, rany, to juz 12 lat temu!). Rzadko miewam uczucie zadomowienia, do tego potrzeba chyba wlasnego domu i rodziny, ale dzis byl jeden z takich dni. Swojskich.
Byc moze to kwestia atmosfery w pracy. O ile ze strony finansowej jestem niezadowolona, mecze sie z lenistwem i slamazarnoscia Anglikow, to pod wzgledem kontaktow miedzyludzkich nie moge narzekac: jest i kolezanka rodem z Krakowa, jest Maruda, ktora chyba docenia, ze naprzeciwko niej siedze ja, a nie jakis glab i moze sobie pogadac ze mna na kazdy prawie temat, a ja kumam, o czym ona mowi...Jest obledny informatyk, ktory dzis oswiadczal wszystkim, ze jest 'gigolo' i ze wszystkimi paniami w biurze ma romanse...Jest Lord (kupil sobie tytul lordowski, Zyd potrafi!). Nie ma dnia bez jakiejs komicznej opowiesci albo przypadku. A to sie komus rozerwa spodnie na dupie, a to ktos przyprowadzi psa w czasie przerwy na lunch po to tylko, zeby pies sie spektakularnie posikal na srodku biura...Humor rodem z komedii klasy B, ale za to ile smiechu! Osobiscie wole takie klimaty, niz pretensjonalnych sztywaniakow i wymuskane paniusie...Do tego zbieram punkty u chlopakow za upodobania muzyczne. Mamy tez czarny charakter, ostatnio zyczylismy mu, zeby utknal w tureckim wiezieniu, jako ze przebywal w Turcji na urlopie. Wrocil nienaruszony niestety. Ogolem jest git :)
Zeby nie bylo tak slodko: wkurzylam sie dzis kiedy okazalo sie, ze Tesco Money home delivery dziala tylko, jesli zamowi sie walute miedzy poniedzialkiem a czwartkiem, nie dowoza w soboty, zas mojego lokalnego Tesco nie ma na liscie Money Bureaus, coby pieniazki podjac. Damn it! Zajrzalam wiec na strone mojego banku aby zamowic walute online a odebrac ja tutaj (lepsza rata wymiany chyba). Mojej wsi/miasta nie bylo nawet na liscie miejscowosci do wyboru. Poszlam wiec na poczte i tam wkurzylam sie ponownie, gdyz kurs byl nizszy, niz Tesco, M&S Money i banki razem wziete. Roznica po wymianie ok 20 euro, co piechota nie chodzi, tozto jeden obiad w knajpie. Bardziej mi sie oplaca podjechac do miasta obok i podejsc do M&S, ewentualnie do banku - maja walute w pakietach po EUR200 i EUR250 bodajze. Dalam wyraz swej frustracji, mowiac na glos, ze w Polsce masz kantor na kantorze, tylko wybierac te z najlepszym kursem. Tu jak chcialam w marcu kupic euro na poczcie to im zabraklo...
Miarka sie przebrala, kiedy zdechly mi sluchawki i nie mialam jak w drodze do pracy odpalic sobie sciezki dzwiekowej do Rock of Ages (jestem uzalezniona!) albo Van Halen (nowo odkryta milosc) i jako ze u nas sklepu z pierdolami elektrycznymi niet, ani Wilkinsona, ani Argosa, sprobowalam w Tesco...Nie mieli! Naklelam sie w myslach ile wlezie. Bloody village. Po byle gowno trzeba jechac do normalnego miasta. Hate it !
Licze na to, ze te tysiace schodow w Italii tudziez Path of Gods spowoduja, ze spale troszke kalorii (ciekawe, ze jak sie zwazylam na naszej wypasionej nowej wadze, co to mierzy %fat itd. to wazylam tyle co zawsze, pomimo, ze ostatnio jem bez przerwy i wszystko). Z drugiej strony, zamierzam zjesc pizze w Neapolu (jednakowoz nie umrzec...), sprobowac slynnych lodow i innych lokalnych przysmakow. Wakacje za granica to dla mnie takze, a nawet przede wszystkim, obcowanie z lokalnym kolorytem kulinarnym. Kto wie, moze i oryginalne limoncello mi zacznie smakowac :)
Byc moze to kwestia atmosfery w pracy. O ile ze strony finansowej jestem niezadowolona, mecze sie z lenistwem i slamazarnoscia Anglikow, to pod wzgledem kontaktow miedzyludzkich nie moge narzekac: jest i kolezanka rodem z Krakowa, jest Maruda, ktora chyba docenia, ze naprzeciwko niej siedze ja, a nie jakis glab i moze sobie pogadac ze mna na kazdy prawie temat, a ja kumam, o czym ona mowi...Jest obledny informatyk, ktory dzis oswiadczal wszystkim, ze jest 'gigolo' i ze wszystkimi paniami w biurze ma romanse...Jest Lord (kupil sobie tytul lordowski, Zyd potrafi!). Nie ma dnia bez jakiejs komicznej opowiesci albo przypadku. A to sie komus rozerwa spodnie na dupie, a to ktos przyprowadzi psa w czasie przerwy na lunch po to tylko, zeby pies sie spektakularnie posikal na srodku biura...Humor rodem z komedii klasy B, ale za to ile smiechu! Osobiscie wole takie klimaty, niz pretensjonalnych sztywaniakow i wymuskane paniusie...Do tego zbieram punkty u chlopakow za upodobania muzyczne. Mamy tez czarny charakter, ostatnio zyczylismy mu, zeby utknal w tureckim wiezieniu, jako ze przebywal w Turcji na urlopie. Wrocil nienaruszony niestety. Ogolem jest git :)
Zeby nie bylo tak slodko: wkurzylam sie dzis kiedy okazalo sie, ze Tesco Money home delivery dziala tylko, jesli zamowi sie walute miedzy poniedzialkiem a czwartkiem, nie dowoza w soboty, zas mojego lokalnego Tesco nie ma na liscie Money Bureaus, coby pieniazki podjac. Damn it! Zajrzalam wiec na strone mojego banku aby zamowic walute online a odebrac ja tutaj (lepsza rata wymiany chyba). Mojej wsi/miasta nie bylo nawet na liscie miejscowosci do wyboru. Poszlam wiec na poczte i tam wkurzylam sie ponownie, gdyz kurs byl nizszy, niz Tesco, M&S Money i banki razem wziete. Roznica po wymianie ok 20 euro, co piechota nie chodzi, tozto jeden obiad w knajpie. Bardziej mi sie oplaca podjechac do miasta obok i podejsc do M&S, ewentualnie do banku - maja walute w pakietach po EUR200 i EUR250 bodajze. Dalam wyraz swej frustracji, mowiac na glos, ze w Polsce masz kantor na kantorze, tylko wybierac te z najlepszym kursem. Tu jak chcialam w marcu kupic euro na poczcie to im zabraklo...
Miarka sie przebrala, kiedy zdechly mi sluchawki i nie mialam jak w drodze do pracy odpalic sobie sciezki dzwiekowej do Rock of Ages (jestem uzalezniona!) albo Van Halen (nowo odkryta milosc) i jako ze u nas sklepu z pierdolami elektrycznymi niet, ani Wilkinsona, ani Argosa, sprobowalam w Tesco...Nie mieli! Naklelam sie w myslach ile wlezie. Bloody village. Po byle gowno trzeba jechac do normalnego miasta. Hate it !
Licze na to, ze te tysiace schodow w Italii tudziez Path of Gods spowoduja, ze spale troszke kalorii (ciekawe, ze jak sie zwazylam na naszej wypasionej nowej wadze, co to mierzy %fat itd. to wazylam tyle co zawsze, pomimo, ze ostatnio jem bez przerwy i wszystko). Z drugiej strony, zamierzam zjesc pizze w Neapolu (jednakowoz nie umrzec...), sprobowac slynnych lodow i innych lokalnych przysmakow. Wakacje za granica to dla mnie takze, a nawet przede wszystkim, obcowanie z lokalnym kolorytem kulinarnym. Kto wie, moze i oryginalne limoncello mi zacznie smakowac :)
Sunday, September 15, 2013
***
Meska decyzja podjeta; czekam na przesylke z Amazon :)
Jakby co, to mam na zbyciu K100d, rocznik 2006, body only.
Filmowo: 'Les Miserables' - zmusilam sie, nakloniona przez pozytywne opinie. Coz, podobala mi sie scenografia i kostiumy, natomiast postacie sa tak drewniane i niewiarygodne, ze szok. W szczegolnosci swiety kryminalista grany przez Hugh Jackmana, choc i Russel Crowe nie lepszy - o co chodzilo z tym jego (SPOILER!) samobojstwem ? Nagle ze zlego zrobil sie dobry i dostal wyrzutow sumienia ? Eee...Spiewali w sumie nie najgorzej, ale niestety nie mieli czego spiewac, gdyz muzyka jest cienka. Odradzam. Jesli natomiast kochacie Bon Jovi, Def Leppard i caly ten rockowy blichtr z lat 80-tych, polecam 'Rock Of Ages'! Tak, jest kiczowato, cheesy, bo tak wlasnie ma byc. Wkurzala mnie wprawdzie piskliwa blondyna, ale za to chlopaczek dawal niezle rade, a juz parodia New Kids On The Block mnie powalila (Z-Boyeezz!). Tom Cruise byl, uwazam, znakomity jako zblazowana i cokolwiek wczorajsza gwiazda. Wszyscy robia sobie ze wszystkich jaja, dostaje sie swietojebliwym frakcjom politycznym i jakikolwiek wybrany w slepo utwor miazdzy wspolczesne TOP 20 z dowolnej listy przebojow. Rock rulezzz :)
Kolejne rozczarowanie to 'The Great Gatsby', ale tu nie bylo niespodzianki, gdyz nienawidze tego rezysera. Obrazki sprawialy mi wprawdzie wielka przyjemnosc przez pierwsza godzine, potem juz jednak siegalam co chwile po telefon, co jest niechybnie oznaka znudzenia.
W zalewie blockbusterow przynajmniej 'The Look of Love' okazal sie naprawde dobry. Nie pomne, czy juz o nim wspominalam, jest to historia Paula Raymonda, ktory stworzyl imperium klubow nocnych w Soho i stal sie nawet w pewnym momencie najbogatszym czlowiekiem w Wielkiej Brytanii. Sukcesom towarzyszyly kleski i tragedie w zyciu osobistym, ale o tym juz rozwodzic sie nie bede i proponuje zobaczyc film.
Troche mi smutno, ze nie bylam na kocercie Rogera Watersa w Londynie, gdyz dochodza mnie sluchy, iz bylo to wypasione, multimedialne widowisko. No coz, wszystkiego miec nie mozna. Na nowe nagrania chyba tez nie ma co liczyc...zawsze to latwiej wyjechac z obwoznym cyrkiem po raz n-ty. Ludzie zaplaca i przyjda, legenda Pink Floyd jest niezniszczalna.
Mam propozycje odwiedzin u rodziny zagramanicznej, co oznaczaloby, ze mialabym z glowy czesc przyszlorocznego urlopu - tylko loty i wydatki na miejscu. Stawia to pod znakiem zapytania ewentualne plany wiosenne, choc nic nie jest jeszcze przesadzone. Problem z wakacjami u krewnych jest taki, ze...to nie sa wakacje. Wiecie, o co mi chodzi.
Duzo osob mnie ostatnio namawia na Tajlandie. Powiadam, why not ? :) Lot najdrozszy, reszta tania.
Wracajac do punktu wyjscia, myslalam ostatnio (zanim podjelam jednym klikiem decyzje na Amazon) o aparatach typu full frame. Jednak, biorac pod uwage, ze wyciagam lustrzanke srednio raz na 4 miesiace, bylby to raczej nieusprawiedliwiony wydatek. Za kilka lat jednak, kto wie, kto wie...
Jakby co, to mam na zbyciu K100d, rocznik 2006, body only.
Filmowo: 'Les Miserables' - zmusilam sie, nakloniona przez pozytywne opinie. Coz, podobala mi sie scenografia i kostiumy, natomiast postacie sa tak drewniane i niewiarygodne, ze szok. W szczegolnosci swiety kryminalista grany przez Hugh Jackmana, choc i Russel Crowe nie lepszy - o co chodzilo z tym jego (SPOILER!) samobojstwem ? Nagle ze zlego zrobil sie dobry i dostal wyrzutow sumienia ? Eee...Spiewali w sumie nie najgorzej, ale niestety nie mieli czego spiewac, gdyz muzyka jest cienka. Odradzam. Jesli natomiast kochacie Bon Jovi, Def Leppard i caly ten rockowy blichtr z lat 80-tych, polecam 'Rock Of Ages'! Tak, jest kiczowato, cheesy, bo tak wlasnie ma byc. Wkurzala mnie wprawdzie piskliwa blondyna, ale za to chlopaczek dawal niezle rade, a juz parodia New Kids On The Block mnie powalila (Z-Boyeezz!). Tom Cruise byl, uwazam, znakomity jako zblazowana i cokolwiek wczorajsza gwiazda. Wszyscy robia sobie ze wszystkich jaja, dostaje sie swietojebliwym frakcjom politycznym i jakikolwiek wybrany w slepo utwor miazdzy wspolczesne TOP 20 z dowolnej listy przebojow. Rock rulezzz :)
Kolejne rozczarowanie to 'The Great Gatsby', ale tu nie bylo niespodzianki, gdyz nienawidze tego rezysera. Obrazki sprawialy mi wprawdzie wielka przyjemnosc przez pierwsza godzine, potem juz jednak siegalam co chwile po telefon, co jest niechybnie oznaka znudzenia.
W zalewie blockbusterow przynajmniej 'The Look of Love' okazal sie naprawde dobry. Nie pomne, czy juz o nim wspominalam, jest to historia Paula Raymonda, ktory stworzyl imperium klubow nocnych w Soho i stal sie nawet w pewnym momencie najbogatszym czlowiekiem w Wielkiej Brytanii. Sukcesom towarzyszyly kleski i tragedie w zyciu osobistym, ale o tym juz rozwodzic sie nie bede i proponuje zobaczyc film.
Troche mi smutno, ze nie bylam na kocercie Rogera Watersa w Londynie, gdyz dochodza mnie sluchy, iz bylo to wypasione, multimedialne widowisko. No coz, wszystkiego miec nie mozna. Na nowe nagrania chyba tez nie ma co liczyc...zawsze to latwiej wyjechac z obwoznym cyrkiem po raz n-ty. Ludzie zaplaca i przyjda, legenda Pink Floyd jest niezniszczalna.
Mam propozycje odwiedzin u rodziny zagramanicznej, co oznaczaloby, ze mialabym z glowy czesc przyszlorocznego urlopu - tylko loty i wydatki na miejscu. Stawia to pod znakiem zapytania ewentualne plany wiosenne, choc nic nie jest jeszcze przesadzone. Problem z wakacjami u krewnych jest taki, ze...to nie sa wakacje. Wiecie, o co mi chodzi.
Duzo osob mnie ostatnio namawia na Tajlandie. Powiadam, why not ? :) Lot najdrozszy, reszta tania.
Wracajac do punktu wyjscia, myslalam ostatnio (zanim podjelam jednym klikiem decyzje na Amazon) o aparatach typu full frame. Jednak, biorac pod uwage, ze wyciagam lustrzanke srednio raz na 4 miesiace, bylby to raczej nieusprawiedliwiony wydatek. Za kilka lat jednak, kto wie, kto wie...
Saturday, September 07, 2013
***
Doszlam do siebie jako tako, choc dalej padam na pysk. Wczoraj z Maruda zakonczylysmy prace biurowa o 12:45 i pojechalysmy do Londynu na organizowane przez Harrods spotkanie z panem odpowiedzialnym za te oto dziela perfumeryjne:
Zeby jednak nie bylo tak latwo, najpierw musialysmy dostarczyc pilna paczke do naszego klienta, ktory znajduje sie na tej samej ulicy, co dom, w ktorym zmarl Freddie Mercury. Oczywiscie jak tylko wysiadlysmy z metra na Earls Court, zaczelo lac. Znalazlysmy i klienta i dom, pstryknelysmy fotki na tle muru i drzwi w murze. Dom malo co widac, ale widac okno sypialni, w ktorej, byc moze, Freddie spedzil ostatnie chwile zycia.
Po tym poruszajacym przerywniku dotarlysmy do Harrodsa, zgubilysmy sie na pierwszym pietrze zapelnionym ciuchami od projektantow - slowo daje, chwilami czulam sie jak na krakowskim Tomexie, z tym, ze bylo chyba jeszcze tandetniej. Po spotkaniu zas postanowilam wykorzystac darmowa wycieczke do Londynu i nie wracac od razu do domu. Hale perfumeryjna obeszlysmy z Maruda wczesniej, wiec udalam sie najpierw na Oxford Street. Primark - 5 min w srodku i ucieklam z tego piekla. Udalam sie dalej kolejno do Selfridges, Bootsa i Uniqlo. Potem pojechalam szukac TK Maxx na Charing Cross, gdyz chcialam cos zwrocic. TK Maxx znajduje sie jakies 20 min piechota od stacji Charing Cross, mnie sie zdawalo, ze to bedzie 5 min maksymalnie. Odleglosci w Londynie porazaja. W domu bylam przed 11 wieczor. Musialam zrobic nie wiem ile mil, ale nogi przestaly mnie bolec okolo 2 po poludniu dzisiaj. Masakra.
W Selfridges - powinnam to napisac na moim drugim blogu, ale pal licho - natrafilam na nowa linie kosmetykow do makijazu sygnowanych przez Charlotte Tilbury. Stoisko i kolekcja przepiekna, niestety osaczona przez tuziny kobiet w czarnych burkach (normalnie pchaja sie do stoiska MAC), wiec malo co pomacalam. Slinie sie na szminke i moze kredke do oczu, choc ceny na poziomie Dior/Chanel/YSL mniej wiecej. Poczekam na wiecej recenzji na internecie, na razie tylko Wayne Goss sie konkretnie wypowiedzial, entuzjastycznie zreszta. Charlotte to znana persona w swiecie makijazystow, jakis czas temu miala swoja linie w Bootsie, niestety niezbyt mi podeszly tamte produkty. Obecna kolekcja to zupelnie inna bajka.
Czekam z niecierpliwoscia na dzien, w ktorym bede w stanie jezdzic do Londynu czesciej i taniej, kiedy bede mieszkac blizej - pol godziny pociagiem/metrem max. Kiedy bede mogla w piatek po pracy wybrac sie na musical, nie martwiac sie, czy zdaze na ostatni pociag do domu. Kiedy bede mogla wyskoczyc do Selfridges czy Harrodsa po pracy, albo w czasie lunchu, zeby zapoznac sie sie z najnowszym zapachem, ktory klient chce koniecznie skopiowac. Ciezko jest pracowac w kreatywnej branzy, bedac daleko od jednego ze swiatowych centrow tej kreatywnosci. Czytanie o trendach w biuletynach marketingowych guzik daje, jesli nie widze tych trendow na ulicy (God knows, w Surrey jedynym zauwazalnym trendem sa kalosze Hunter...). Po Nowym Roku zaczynam planowac przeprowadzke. Enough is enough :)
Zeby jednak nie bylo tak latwo, najpierw musialysmy dostarczyc pilna paczke do naszego klienta, ktory znajduje sie na tej samej ulicy, co dom, w ktorym zmarl Freddie Mercury. Oczywiscie jak tylko wysiadlysmy z metra na Earls Court, zaczelo lac. Znalazlysmy i klienta i dom, pstryknelysmy fotki na tle muru i drzwi w murze. Dom malo co widac, ale widac okno sypialni, w ktorej, byc moze, Freddie spedzil ostatnie chwile zycia.
Po tym poruszajacym przerywniku dotarlysmy do Harrodsa, zgubilysmy sie na pierwszym pietrze zapelnionym ciuchami od projektantow - slowo daje, chwilami czulam sie jak na krakowskim Tomexie, z tym, ze bylo chyba jeszcze tandetniej. Po spotkaniu zas postanowilam wykorzystac darmowa wycieczke do Londynu i nie wracac od razu do domu. Hale perfumeryjna obeszlysmy z Maruda wczesniej, wiec udalam sie najpierw na Oxford Street. Primark - 5 min w srodku i ucieklam z tego piekla. Udalam sie dalej kolejno do Selfridges, Bootsa i Uniqlo. Potem pojechalam szukac TK Maxx na Charing Cross, gdyz chcialam cos zwrocic. TK Maxx znajduje sie jakies 20 min piechota od stacji Charing Cross, mnie sie zdawalo, ze to bedzie 5 min maksymalnie. Odleglosci w Londynie porazaja. W domu bylam przed 11 wieczor. Musialam zrobic nie wiem ile mil, ale nogi przestaly mnie bolec okolo 2 po poludniu dzisiaj. Masakra.
W Selfridges - powinnam to napisac na moim drugim blogu, ale pal licho - natrafilam na nowa linie kosmetykow do makijazu sygnowanych przez Charlotte Tilbury. Stoisko i kolekcja przepiekna, niestety osaczona przez tuziny kobiet w czarnych burkach (normalnie pchaja sie do stoiska MAC), wiec malo co pomacalam. Slinie sie na szminke i moze kredke do oczu, choc ceny na poziomie Dior/Chanel/YSL mniej wiecej. Poczekam na wiecej recenzji na internecie, na razie tylko Wayne Goss sie konkretnie wypowiedzial, entuzjastycznie zreszta. Charlotte to znana persona w swiecie makijazystow, jakis czas temu miala swoja linie w Bootsie, niestety niezbyt mi podeszly tamte produkty. Obecna kolekcja to zupelnie inna bajka.
Czekam z niecierpliwoscia na dzien, w ktorym bede w stanie jezdzic do Londynu czesciej i taniej, kiedy bede mieszkac blizej - pol godziny pociagiem/metrem max. Kiedy bede mogla w piatek po pracy wybrac sie na musical, nie martwiac sie, czy zdaze na ostatni pociag do domu. Kiedy bede mogla wyskoczyc do Selfridges czy Harrodsa po pracy, albo w czasie lunchu, zeby zapoznac sie sie z najnowszym zapachem, ktory klient chce koniecznie skopiowac. Ciezko jest pracowac w kreatywnej branzy, bedac daleko od jednego ze swiatowych centrow tej kreatywnosci. Czytanie o trendach w biuletynach marketingowych guzik daje, jesli nie widze tych trendow na ulicy (God knows, w Surrey jedynym zauwazalnym trendem sa kalosze Hunter...). Po Nowym Roku zaczynam planowac przeprowadzke. Enough is enough :)
Subscribe to:
Posts (Atom)