Dzisiejszy wpis bedzie cokolwiek kaleki, jestem bowiem bez
komputera i tym samym nie mam jak obrobic zdjec, a niniejsza relacje
sporzadzilam cichaczem w pracy…
Jak co roku o tej mniej wiecej porze, zawitalam do Irlandii
z wizyta u Dublinii J
Jak co roku, udalysmy sie na samochodowa objazdowke, tym razem z noclegiem w
rejonie zwanym The Burren, ktory
jest jednym z szesciu parkow narodowych Irlandii i o ktorym jeden z wojskowych
Olivera Cromwella mowil tak:
A country where there is not water enough to drown a man, wood enough
to hang one, nor earth enough to bury him.
Jak co roku, pogoda sie udala
wysmienicie i choc w Dublinie (w UK tez) lalo przez caly weekend, to my
mialysmy slonce, cudnie blekitne niebo, szmaragdowe wody Atlantyku, soczyscie
zielona trawe i co najmniej 20 stopni ciepla – tak ciepla, w poniedzialek po
poludniu wiatr ucichl i mozna sie bylo walnac na ziemie i opalac.
Mam wyjatkowo malo zdjec z tej
wycieczki, nie dlatego bynajmniej, ze nie bylo czego fotografowac, ale dlatego,
ze cala podroz uplynela nam wsrod wyglupow i zartow, przez co pstrykalam mniej,
niz zazwyczaj. Okazji do focenia nie brakowalo, zatrzymywalysmy sie przy kazdej
interesujacej ruinie zamku czy kosciolu. Zawitalysmy tez do slynnych Klifow Moheru, ktore sa atrakcja
turystyczna w pelnym tego slowa znaczeniu, z wielkim parkingiem, biletami
wstepu i sklepem z pamiatkami oraz wypelniana po brzegi staruszkami
restauracja. Nie obeszlam klifow wzdluz i wszerz, bo jak dla mnie za bardzo
wialo, ale co sie napatrzylam, to moje. Jest to urokliwe miejsce, ale bardzo
uczeszczane, dlatego musze powiedziec, ze duzo lepiej czulam sie w spokojnym i cichym
(ale nie lichym!) Loop Head, dokad
dotarlysmy z godzinke – dwie przed zachodem slonca. Tam mozna doslownie wplynac
na zielonego przestwor oceanu i stapac po bardzo miekkich kepach trawy,
wypatrujac na horyzoncie gor i przygladajac sie osobliwym, wyrastajacym z wody
skalom. The Burren slynie z unikatowej flory, rosna tam rosliny typowo
arktyczne a obok nich alpejskie czy srodziemnomorskie.
Dublinia zabrala mnie do slynnego
neolitycznego dolmenu Poll na mBrón,
usytuowanego posrod rozleglego wapiennego plaskowyza. Sam krajobraz, liczacy
sobie 325 mln lat to zaiste raj dla geologa i nic dziwnego, ze Burren i Cliffs
of Mohair stanowia razem Geopark.
Nie mniej interesujacym obiektem
okazal sie wazacy 100 ton (!) Brownshill Dolmen, z irlandzka zwany Dolmain Chnoc an Bhrúnaigh. Przypomnialy mi
sie czasy, kiedy czytywalam z wypiekami na twarzy Danikena i zastanawialam sie,
skad sie wziely i do czego sluzyly owe megality, jak ludzie podolali potwornie
ciezkim kamieniom. Nadal jestem zreszta zdania, ze niegdys na Ziemi goscila
obca cywilizacja, ktora podrasowala nieco prymitywnego humanoida, tworzac
czlowieka – czyz w wiekszosci religii nie utozsamia sie Bogow z niebiem nad
nami, skad najprawdopodobniej przybyli ?
W Bishops Quarter, Ballyvaunagh,
przezylam cos bardzo interesujacego. Sa tam ruiny kosciola Drumcreehy Church polozone na wzgorzu, otoczone
przez nagrobki, niektore calkiem nowe, ale wiekszosc z XIX wieku. Bardzo lubie
cmentarzyska, zapewne dlatego, ze nie przepadam za ludzmi, ale tam czulam sie
jak bardzo, bardzo nieproszony gosc. Jakbym zaklocala komus (albo czemus…)
spokoj, jakbym byla natretem, albo jakims nielegalnym alienem. Bishops Quarter
jest skadinad bardzo malownicze, z gory widac ladna plaze. Jestem ciekawa, kto
tam jest pochowany i czy istnieje jakas miejscowa legenda, wyjasniajaca moje
odczucia ?
Poza tym ze wierze w kosmitow, to zastanawiam sie rowniez nad tym, czy miejsca,
budynki i rzeczy maja ‘pamiec’, czy przechowuja w sobie slad, imprint, cos w
rodzaju energii pochodzacej od ludzi i zdarzen. Jesli tak, to powyzsza sytuacja
mialaby jakies uzasadnienie. Bylysmy w jeszcze jednym fajnym miejscu, gdzie
naszly mnie podobne refleksje, ale juz bez uczucia bycia intruzem: ruiny posiadlosci
(stylizowanej na gotycki zamek) Duckett’s
Grove. Ciekawe, jak wygladalo tam zycie 100 lat temu. Gdyby tak mozna
bylo sie przeniesc w przeszlosc i ukradkiem obserwowac tamtejsza codziennosc J
Warte uwagi jest miasteczko Enniscorthy
z udostepnionym w 2011 roku do zwiedzenia zamkiem, w ktorym mozemy zobaczyc
m.inn. mini wystawe poswiecona kreconemu tam filmowi Brooklyn. Zajrzalysmy
rowniez do ruin opactwa cysterskiego Jerpoint
Abbey, ale bylo za pozno na dokladne zwiedzanie. Wyglada na to, ze francuscy
mnisi wybierali sobie w Irlandii okolice przypominajace im rodzinne strony i
faktycznie, wokol opactwa jest jak w Langwedocji. Location, location…
Tak wygladala moja wyprawa po Irlandii 2017. Juz zacieram rece
na mysl o tym, gdzie pojedziemy za rok!