For Your Pleasure

For Your Pleasure

Wednesday, July 12, 2017

Zusammen please!

...czyli o tym, jak meczylam sie w Niemczech bez znajomosci niemieckiego.

Gwoli sprawiedliwosci, uczylam sie tego jezyka w szkole, choc bez zapalu. Mialam trzy godziny tygodniowo przez cztery lata liceum, wiecej nawet, niz angielskiego. Angielskiego jednak bylo mi sie duzo latwiej uczyc, nawet w prehistorycznych czasach bez Internetu. Tlumaczylam teksty piosenek z Bravo i jakos mi lecialo ;) Bylo latwiej o kontakt z tym jezykiem, o ksiazki czy pomoce rowniez. Niemieckiego bylismy uczeni przez kilka roznych nauczycielek, od bardzo dobrej, ktora spedzila kupe lat w Austrii, bo swiezynke prosto po studiach, ktora odpytywala nas z kolumn czasownikow w trzech czasach. Mialam piatki, ale jak pojechalam z klasa do Berlina w 1997 roku to nie umialam nawet zapytac o droge, jak sie gdzies zawieruszylismy. Nauka okazala sie wiec kompletnie niezyciowa i poszla zupelnie na marne.

Jakies resztki wiedzy sie jednak w moich zwojach mozgowych ostaly, bo jezdzac po Bawarii sporo rozumialam z podstawowego slownictwa, albo sie domyslalam. Gorzej, kiedy przyszlo do rozmow z tubylcami, doszlo do tego, zaczelam mieszac jezyki i w knajpce nad Ammersee pani zapytala, czy chcemy placic razem, odparlam zusammen please ;) Wiele razy doskieral mi fakt, ze nie potrafie po prostu nawiazac konwersacji, zapytac na autobahnie co sie do cholery stalo, ze stoimy w korku, albo poprosic o popielniczke. Z drugiej strony, nie moge byc surowa wobec siebie: do Anglii przyjechalam po 9 latach nauki jezyka, z zaawansowana gramatyka w malym palcu, potrafilam sie dobrze wypowiadac w slowie i pismie a i tak poleglam w pierwszej pracy, gdzie mialam pania z Cumbrii, kucharza Szkota, wlasciciela Geordie (Newcastle) i reszte staffu z Antypodow. Dwa lata sluchania, jak inni mowia i moglam uznac, ze moj angielski zrobil sie naturalny i potoczny. Trudno wiec, zebym po paru dniach zaczelam nagle smigac dojczem. Tak czy siak, bylo mi troche lyso.

Opisy przy atrakcjach turystycznych byly prawie zawsze w jezyku niemieckim, sentencje na malowanych domach rowniez, raz musialam sie meczyc z niemieckim menu, bo Dublinia porwala menu angielskie ;) Poza tym wiekszych problemow nie bylo, ale odczuwalam dyskomfort, ze jestem gdzies, gdzie angielski nie jest pierwszym albo przynajmniej drugim jezykiem.

Pozostaje pytanie, czy warto w dzisiejszych czasach uczyc sie jakichkolwiek jezykow, poza angielskim, jesli nie mieszkamy w kraju, w ktorym angielski nie obowiazuje ? Czy inne jezyki poszerzylyby mi horyzonty w rownym stopniu, czy czytalabym w nich ksiazki, artykuly w sieci, ogladala filmiki na You Tube ? Czy uzywalabym innego jezyka aktywnie, a nie tylko pasywnie ?


Sunday, July 09, 2017

Jesli mozesz - zawroc!

Samochod to wspaniale udogodnienie, ale i wrzod na dupie. Zawsze o tym wiedzialam, dlatego mi niespieszno do pchania sie za kolko. Niemniej, bez auta niewiele sie w Niemczech zwiedzi, chyba ze chcemy tylko jezdzic do wielkich miast. Dublinia i ja powzielysmy jednak plan, aby leciec do Monachium, pozyczyc tam samochod, jechac prawie 400 km na polnoc, zatrzymac sie na 3 noce w Ohringen i stamtad robic wypady po miasteczkach Romantycznej Drogi i nie tylko, po czym ruszyc sie na poludnie i spac 2 noce w bawarskiej wiosce, znow robiac wypady po okolicy. Jako ze w koncu lipca zaczynam kurs WSET Level 2, postanowilam lekko skorygowac nasz plan zwiedzania i namowilam Dublinie na winny szlak Frankonii, poczawszy od Wurzburg, gdzie zjadlysmy posilek w prawdziwej, tradycyjnej Weinstube jednoczesnie degustujac lokalne wina. Odmiana Silvaner byla naprawde swietna i bylo to najlepsze wino, jakie pilam podczas tego pobytu w Niemczech. Goraco polecam to miejsce, jest bardzo busy ale kelner po prostu posadzi was kolo rechoczacych nad litrowymi kuflami lokalsow, co wbrew pozorom jest bardzo sympatyczne.

W Wurzburg siapil deszcz, za to na drugi dzien bylo juz lepiej, troche pokropilo w pieknym Rothenburg, ale nie zepsulo nam to wycieczki. Bylam zaskoczona iloscia japonskich turystow, doslownie sie od nich roilo. Bylo tez sporo Amerykanow, za to zadnych Anglikow i tak juz mialo byc wlasciciwe wszedzie, gdzie pojechalysmy. Obywatele UK wola binge drinking na Ibizach rozmaitych od wloczenia sie po sredniowiecznych miastach i wcale nad tym nie ubolewalam...

Wracajac do Ohringen w poniedzialkowy wieczor zalapalysmy sie na lokalna impreze winiarska, ktora pokazala, ze Frankonia doprawdy winem stoi i ma na jego punkcie hopla. Wyobrazcie sobie tlum ludzi na starowce, nie z kuflami piwska w lapach, ale z kieliszkami wina, posilajacych sie wurstami i lazacych po miasteczku z tymze kieliszkami, bez obaw, ze straz miejska czy inna milicja ich zaaresztuje za picie w miejscu publicznym. W centrum rznela kapela na zywo przeboje Kool & The Gang, bylo tlumnie i glosno, wiec co poniektorzy oddalili sie w strone parku czy mostu, aby tam sie cieszyc napitkiem. Bardzo mi sie to podobalo. Podobalo mi sie rowniez w miejscowosciach na winnej trasie, gdzie co dom, to winiarnia - niestety, bylysmy tam w niedziele i wszystkie byly wyzamykane, a szkoda. Pozostala degustacja w pizzeriach i kawiarnianych ogrodkach. Polecam Iphofen, Sommerhausen i inne okoliczne miasteczka, jest malowniczo, ale bardzo spokojnie. Ukwiecone uliczki, ladne ogrodki, troche nawet taki wloski klimat ale bez typowo wloskich wrzaskow i balaganu.

W miejscowym ALDI nie wierzylysmy wlasnym oczom, bo lokalne Rieslingi zaczynaly sie od 2 euro za butelke...Kupilysmy najdrozsze, wypasione bo za EUR 3.99. Smakowalo mi srednio, ale za te cene nie wybrzydzalabym, bo w UK to samo by kosztowalo pewnie z £10. Frankonia niestety prawie nie eksportuje swoich wyrobow, tylko je wszystkie wypija na miejscu. W Rothenburg kupilam inne lokalne wino od milego pana w sklepie z lokalnymi produktami, takie a la rose za EUR 7.50. Lekkie i w sam raz na wieczor, tylko cena troszke za wysoka, pewnie jakas malutka lokalna produkcja. Notabene, winorosle na okolicznych wyeksponowanych ku sloncu wzgorzach wygladaly przepieknie.

Niemcy sa inni niz Anglicy jesli chodzi o jadanie na miescie. W piekna, upalna pogode, w porze lunchu ogrodki restauracji byly zapelnione co najwyzej w polowie. Wieczorem zdawalo sie nieco gwarniej, ale i tak to nie bylo to, co w Anglii. Tu ludzie jedza w pubach i knajpach kilka razy w tygodniu, restauracje pekaja w szwach, mimo cen. Rozrzutny narod, a Niemcy oszczedni. Dzieki temu jadlysmy, gdzie nam sie podobalo i nie bylo problemu z dostaniem stolika. Zasmakowal mi Radler, czyli miks piwa z lemoniada, bardzo orzezwiajacy w upal. Zjadlam lokalny specjal, czyli wieprzowine z pyzami, a takze rosol z kuleczkami z watrobki i oczywiscie kielbaski z naprawde pyszna kapusta kiszona - nawet moja babcia nie robila jej tak dobrze. Wszystko to podlane Silvanerem, ktory mi bardzo podszedl. Ceny przystepne, a im mniejsze miasto, tym taniej. Bardzo duzo pizzerii, wszak do Wloszech niedaleko a i Niemcy wyraznie preferuja taka kuchnie.

Bardzo polecam Nordlingen, jest to unikatowe, bo polozone w kolistym kraterze miasto, nieopodal ktorego rozlega sie Geopark, jest tam bowiem...drugi krater. Warto wejsc na wieze Daniel i zobaczyc to wszystko z gory. Nordlingen jest ponadto idealnym przykladem swietnie zachowanego miasta sredniowiecznego, ze wszystkimi typowymi dla tamtych czasow budynkami.

W koncu zjechalysmy do dolnej Bawarii, po drodze zatrzymujac sie w tetniacym zyciem Landsberg am Lech na obiad. Mojej radosci bylo co niemiara, gdy ujrzalam na horyzoncie majestatyczne gory i krajobraz jak z serialu 'Heidi'. Pochodze z Krynicy - Zdroj, wiec mam sentyment do lasow iglastych i gor, nawet tych niskich. Momentami czulam sie w Schwangau, jakby ktos wyslal mnie wehikulem czasu do dziecinstwa, choc oczywiscie Beskid Sadecki to nie Alpy ;) Poza slynnym zamkiem Neuschwanstein zaliczylysmy kolejke na gore Tegelberg, gdzie podziwialysmy popisy paralotniarzy startujacych z tejze gory. Znow, tlumy Amerykanow, Azjaci, zero Anglikow. Coz...

Mialam pomysl, aby podjechac do Garmisch Partenkirchen, ale nasza gospodyni odradzila nam to, tlumaczac, ze jest to miejsce przereklamowane. Zamiast wiec jechac ogladac skocznie w Garmisch, spedzilysmy nasz jedyny dzien w poludniowej Bawarii na odwiedzaniu malych, sennych wiosek i kreceniu glowa na widok udekorowanych w religijne malunki domow. Zaluje, ze nie zostalysmy tam na kolejne pare dni. Jednoczesnie jestem zadowolona z kierunku, jaki obralysmy: zdecydowanie warto zaczac w Wurzburg i przemieszczac sie na poludnie, aby na sam koniec zostawic sobie gory i tradycyjne wioski.

Monachium zostawilysmy sobie na ostatni, zarazem najgoretszy dzien. Nie pamietam, kiedy ostatnio doswiadczylam takich upalow, a w tamtym rejonie, z tego, co nam mowiono, jest to normalne w lecie, bywa, ze temperatury siegaja 40 stopni. Poludnie jakos przezylysmy w Parku Angielskim (piwo drogie!), gdzie pan na moje pytanie o popielniczke wskazal na lezace na ziemi pety i powiedzial kein problem. Potem znalazlysmy historyczna piwiarnie Hofbrauhaus, gdzie warto zjesc smaczny, a niedrogi tradycyjny bawarski posilek. Troche pochodzilysmy po starowce, ale ze naprawde zle znosze gorac, to zaczelo mi sie robic niedobrze i slabo. W koncu opadlam z sil i doslownie zaleglam na chlodnym stopniach przedsionka ratusza, tuz obok wypasionej zlotej statui, ktora wszyscy chcieli fotografowac, a nie mogli, z nami na przednim planie...Wreszcie o 6 wieczor zakonczylysmy zwiedzanie i S-Bahnem wrocilysmy do Novotela, aby dojsc do siebie w klimatyzowanym pokoju. Tez uwazam, z ten dzien bylby lepiej spedzony gdzies na wsi, ale musialysmy oddac auto, wiec tak po prostu wyszlo.

Wracajac do punktu wyjscia tego postu, czyli auta. Raz, dali nam wadliwe, ktore musialysmy odstawic z powrotem na lotnisko przez co stracilysmy trzy godziny. Drugie tez nie bylo idealne, przez cala droge palil sie pomaranczowy wykrzyknik i ponaglal do sprawdzania oleju. Sprawdzilysmy, poziom oleju byl OK, ale i tak przez piec dni sie denerwowalam w duchu, czy Skoda nie rozkraczy sie na autobahnie a my znow bedziemy sie probowaly dodzwownic do wypozyczalni, w ktorej nikt nie odbiera telefonow. Dwa, niemieckie drogi sa swietne, ale nawet tak swietne drogi trzeba kiedys zaczac remontowac. Na widok trojkatnego znaku z czlowieczkiem dzierzacym lopate chcialo mi sie wyc z rozpaczy, byla to bowiem zapowiedz kolejnego korku. Szczytem okazalo sie zamkniecie trzech z czterech pasow, do czego jakby nigdy nic wlaczali sie kierowcy z wjazdu, wiec de facto piec pasow na jednym. Nawet w dzien oddania samochodu nie obylo sie bez cyrkow, stalismy w upale przed tunelem przez wypadek, przyjechal woz strazacki i polizei i myslalam, ze bedziemy tam na wieki wiekow. Przez ten denerwujacy aspekt naszych wakacji (oraz okazjonalne problemy z parkowaniem tudziez nieaktualizowany GPS wysylajacy nas w pole kukurydzy po to tylko, aby nastepnie wyjechac z niesmiertelnym jesli mozesz, zawroc ) odejmuje im jedna gwiazdke :)

Poza tym, duze zaskoczenie na plus. Bawaria, najbogatszy land, jest bardzo zadbana. Nie widzialam zadnych nieuzytkow, kazdy cm2 powierzchni jest jakos zagospodarowany. Wszedzie bylo zielono i schludnie. Pamietam moja wizyte w Berlinie w 1997, kiedy nikt nie mowil po angielsku. Teraz jest zupelnie inaczej, wszedzie sie mozna dogadac, knajpy maja czesto menu po angielsku i wlasciwie mozna sobie poradzic bez niemieckiego, choc troche stracimy w miejscach turystycznych, nie rozumiejac, co jest co. Nasi gospodarze byli mili i pomocni, a i przypadkowi ludzie na ulicy tez nam pomagali, kiedy nawigacja wpakowala nas w slepa uliczke, albo zaparkowalysmy w centrum handlowym, ktore zamykalo sie za 10 minut...Zarazem podobalo mi sie, ze lokalni sa spokojni, nie wrzeszcza, do samolotu wsiadaja karnie i w pare chwil kazdy jest przypiety pasami i gotowy do startu. Alles in ordnung :)

Mam nadzieje jeszcze nie raz zawitac do Niemiec i zaluje, ze nie zrobilam tego wczesniej!





Sunday, June 18, 2017

Winchester

Dzis zabiore was na krotki wypad do dawnej stolicy Anglii, Winchester. Krotki, bo miasto jest na tyle kompaktowe, ze jeden dzien szwendania sie w zupelnosci wystarczy. Mnie wystarczylo szesc godzin. Tempetatura dobila do 30 stopni.






Nie wchodzilam do platnych atrakcji - a niemal wszystkie sa platne, katedra £8, college £8 itd. - bo zal mi bylo pieknej pogody. Po muzeach sie chodzi, jak leje deszcz. W katedrze kilka lat temu gral niezwykly, akustyczny koncert zespol z Liverpool - Anathema. Do dzis sobie wyrzucam, ze nie poszlam. Skadinad, w Polsce tacy wykonawcy pewnie byliby przegnani przez ksiedza z kropidlem, w swiatyniach moze co najwyzej grac klan Pospieszalskich, czy Sojka jeczec swoje piesni ku czci JP2,  nie jacys tam melancholijni metale...




Nie bede sie rozpisywac o historii Winchester, od tego macie Wikipedie ;) Powiem za to, ze miasto jest zadbane, wychuchane wrecz, moze sie pochwalic piekna architektura, choc po Rzymianach i oryginalnym zamku nie ostalo sie prawie nic. Winchester zostalo obwolane najlepszym miejscem do zycia w UK i widze, dlaczego: zatrzesienie ladnych zakamarkow, wspolczesne sklepy gustownie osadzone w historycznych budynkach, masa restauracji, pochowane niczym perelki koscioly, najstarszy college w kraju, posiadlosc poteznych niegdys biskupow, urokliwa rzeczka, zadbana zielen, parki, laki, wzgorze St Giles z piekna panorama miasta, a nad tym wszystkim czuwa majestatyczny posag krola Alfreda. Takie angielskie Gniezno. Duzo zwiedzajacych, prawie sami seniorzy, co mi odpowiadalo, przynajmniej nikt nie darl mordy i sie nie pchal.












Nie da sie nie zauwazyc, ze w calym swym uroku Winchester jest bardzo ekskluzywne. Wyzamykane, niczym nowe osiedle deweloperskie w Krakowie. Co chwile mijalam bramy z napisem 'prywatne, nie wchodzic'. Czy to teren szkoly, college, wstep obcym wzbroniony, choc czasami dalo sie wetknac gdzies obiektyw aparatu i na zlosc strzelic im zdjecie. W ogrodzie katedralnym trafilam na mloda pare - z za krzaka widac kawalek welonu:










 Po miescie, poza turystami, przechadzaja sie eleganccy lokalsi, w tweedowych marynarkach i slomkowych kapeluszach. Jest troche z klimatu Oxford i Cambridge, chociac moze mniej studencko, a bardziej posh...ale widzialam tez na ulichach kilka typow 'artystycznych'. Na obrzezach miasta ma swoje kampusy Southampton Uni, ale Winchester na pewno nie jest tak ostentacyjnie nastawione na mlodych jak np. Nottingham.




Wracajac do katedry, na pewna ja jeszcze zwiedze, chocby po to, aby zobaczyc grob Jane Austen, ktora zmarla w Winchester w wieku zaledwie 41 lat. Dobrze byloby sie zalapac na jakies wydarzenie kulturalne, jestem ciekawa akustyki tego klimatycznego miejsca.




Byc moze wybiore sie tez w grudniu na Christmas market..Nie widzialam tam zbyt duzego pola manewru dla rozpedzonych ciezarowek. Widzialam za to na miescie uzbrojonych policjantow. Takie czasy.







Podsumowujac: fajne miejsce na szybki wypad, a zostajac na weekend mozna sie pokusic o wizyte w ktoryms z parkow narodowych poludniowej Anglii, czyli New Forest albo South Downs.


Winchester - jestem na tak.