For Your Pleasure

For Your Pleasure

Wednesday, May 30, 2012

Internal Landscapes

Dzieki Bogu i Partii ze juz za moment urlop, bo by szlo do reszty ocipiec.

Lato zaatakowalo. W pracy przeglad mody plazowej, z japonkami na czele. W labach ukrop niemilosierny, nie sposob wytrzymac w fartuchu. Biuro cieszy sie klima, my, czyli manualnie pracujacy frajerzy, sie nie liczymy, a Health & Safety nie zna pojecia najwyzszej temperatury zagrazajacej health i safety pracownika...Mimo to cieszymy sie, bo upaly w UK w skali roku trwaja moze ze dwa tygodnie.

W sobote wybralam sie do Brighton, slynnej mekki plazowania i alternatywy, gdzie w weekendy zwala sie pol Londynu. Samo miasto zrobilo na mnie dosc dobre wrazenie mimo zasmieconych chodnikow - biore poprawke, ze Anglicy to syfiarze. Znakomita baza sklepowa, liczne chinskie knajpki i minimarkety, a co sie z tym wiaze, liczna skosna populacja. Nic do nich nie mam, choc troja sie w oczach, zdaja sie byc spokojni i cisi. Weszlam do gigantycznego Bootsa - asortyment maja zajebisty, nie to, co np. w Portsmouth, gdzie w niedzielne przedpoludnie witaly mnie puste polki, rozkradzione testery, ogolny syf i przemykajace Vicky Pollard w rozowych dresach...Nie, Brighton trzyma poziom. Nastepnie udalam sie w kierunku slynnej plazy...Czy to jest sztucznie usypane kamyczkowe klepisko ? Ludzi moc, jak w Saint Tropez jakim. Udalo mi sie dorwac deck chair, uiscilam oplate stosowna i pobyczylam sie przez pare godzin. Nikt sie nie kapal mimo upalu, morze zapewnie lodowate. Obok mnie wytatuowana mlodz w irokezach i z reklamowka piwa, jednakowoz nieklopotliwi. Z tylu disco inferno dochodzace ze smazalni ryb, milion piwiarni, rozmaite tandetne przybytki, typowo nadmorskie. Da sie tam odpoczac i zrelaksowac ? Absolutnie nie, dlatego na nastepny wypad pokieruje sie do West Wittering.

Niedziele spedzilam w stolycy. O dosc durnej porze, bo o 3 po poludniu, wybralam sie do Lyttelton Theatre (po prostu jedna z sal w National Theatre na South Bank) na 'Misterman' z Cillianem Murphy w roli glownej - i trudnej, jako ze byl jedynym aktorem na scenie. Wyszlam stamtad troche przybita, bo sztuka o religijnym maniaku niezbyt nadawala sie na sloneczna niedziele. Sprytnie skonstruowane widowisko, zwazywszy na fakt, ze postaci bylo sporo, a Murphy jeden. Nieduzy z niego facet i drobnej postury, co ciekawe, bo na ekranie wydawal sie wyzszy. Magia Hollywood...Troche sie obawialam, czy zrozumiem wszystkie kwestie, bo to nie opera, napisow ni ma, w dodatku wszystko z irlandzkim akcentem. Pierwsze koty za teatralne ploty jednakowoz, definitywnie zamierzam sie wybrac do przybytku Melpomeny ponownie (to ta od teatru, mam nadzieje).

W miedzyczasie gotuje z Gokiem, ktory wlasnie wydal ksiazke i ma nowy show na Channel 4.  W sklepiku w Brighton zaopatrzylam sie w niezidentyfikowana mieszanke przypraw, w Tesco zas - w swiezy imbir i papryczki chili. Pierwsze chinskie koty za ploty. Za chwile sezon truskawkowy sie rozpocznie, obecnie truskawy w Waitrose po £4 za punnet...Niech sie wala, bede sie objadala w Czechach ile wlezie.

Muzycznie...krece sie kolo 'Weather Systems' Anathemy. Powinno nudzic, a nie nudzi. Brzmi zas wysmienicie, nawet odsluchiwane z YT.






Wednesday, May 16, 2012

Amazing Grace

Dream Theater spotyka King Crimson i razem graja material z plyty 'The Fragile' Nine Inch Nails. Wszystkiemu przysluchuje sie Tool.

Takie z grubsza mialam odczucia podczas wczorajszego wysmienitego koncertu Stevena Wilsona w Shepherds Bush Empire. Nie siedze po uszy w jego tworczosci. Plyte 'Grace for Drowning' przesluchalam po czesci w pracy, reszte w pociagu jadac do Londynu. 'Karmazynowo', myslalam sobie. 'Dobrze to zabrzmi na zywo'. I zabrzmialo!

Shepherds Bush jako miejsce akcji nie powala. Jest niewielkie, akustyka, choc w sumie nienajgorsza, nieco mnie rozczarowala - podczas najglosniejszych fragmentow wszystkie partie instrumentow zlewaly sie w dosc piekielna i nierozroznialna calosc. Poniewaz dotarlam tam zbyt pozno, wszystkie lepsze miejsca w moim sektorze byly pozajmowane, zatem zasiadlam sobie z boku, na wysokosci Level 2. Miejsca nienumerowane. Wkrotce w rzedzie przede mna pojawila sie para, facet oczywiscie zaslonil mi wielkim lbem pol sceny. Gdyby nie to, mialam wcale niezly widok, choc dosc pechowo usytuowany saksofonista byl dla mnie w zasadzie niedostrzegalny. Ale za to bylo go dobrze slychac.

Muzyka z plyty zabrzmiala niewyobrazalnie wrecz ciezko. Uslyszylismy takze premierowy utwor. Wilson: 'This is a new song. If you like progressive rock, you'll like it. If you don't like progressive rock - get out!'. Niekonwencjonalne podzialy rytmiczne nie pozwalaly na swobodne przytupywanie, czy tez wybijanie rytmu na kolanie, co nie powstrzymalo mnie ani przed jednym, ani drugim...Poziom wykonawczy przeszedl moje najsmielsze oczekiwania. Gdybym byla grajkiem amatorem, po takim seansie zapewne oddalabym instrument do komisu i utopila mikrofon z zalu, ze byc moze nigdy nie bede w stanie tak grac. Zachwycili mnie w szczegolnosci jazzujacy klawiszowiec (mam ochote napisac: pianista) oraz basista grajacy na sticku - tu znow uwaga do akustyki, niestety bas nie zawsze byl czytelny. Gdybym miala wskazac faworytow wieczoru, bylyby to 'Sectarian' i 'Raider II'.

Ciekawa sprawa z ta plyta. Nie powinna mi sie podobac, a sie podoba. Inspiracja King Crimson jest OLBRZYMIA, jednak nie postrzegam jej jako kopiowanie czy plagiat. I choc wole, kiedy Wilson idzie w metal, a nie w jazz rock, sztuczka mu sie udala. Co dalej ? Czekamy na DVD z Mexico City.W listopadzie zas w Shepherds Bush zagra Greg Lake. Juz zacieram rece!

Ciekawostka: lubie obserwowac publike, wczorajszy tlumek robil wrazenie bandy bezdomnych oderwanych od darmowej zupy w schronisku. Same anty-ciacha.

'Steven, we fucking love you!', wykrzyczal jeden z fanow. Pozostaje dodac: indeed.



Saturday, May 12, 2012

***

Na BBC4 ostatnio leciala powtorka 700-setnego odcinka 'Sky at Night'. Zaczelam ogladac, w pewnym momencie do studia wkracza znajoma postac, podpisana: Dr Brian May. Cenie brytyjska telewizornie za takie kwiatki :) BBC4 jest super, jesli chodzi o programy popularnonaukowe i o muzyce. Tydzien temu nadawali dlugasny film o Fleetwood Mac, a wczoraj 'Running Down a Dream', czyli dokument o Tomie Petty & The Heartbreakers. Zalapalam sie na ostatnie 10 minut i tytulowy kawalek zagrany fenomenalnie na zywo tak mi sie spodobal, ze dzisiaj dorwalam ow czteroplytowy box na Play.com i pospiesznie zamowilam. Nie mialam pojecia, ze oni potrafia tak grac, muzyke wszak prosta, ale jednak podana z wielkim smakiem. Oprocz tego, co mnie niezmiernie ucieszylo, oba Nolanowskie Batmany, kazdy w wersji dwuplytowej, na Play.com mozna dostac w boxie taniej, niz dwa filmy osobno na Amazon czy HMV. Ponadto - tak, zrobil sie z tego maly haul - 'Wonders Of The Universe/Wonders of the Solar System'. Czy tylko mnie sie zdaje, ze prof. Brian Cox mial cosik robione przy twarzy ? Jestem nieomal pewna, ze ma licowki na zebach, te bowiem powoduja, ze czlowiekowi usmiech praktycznie wyskakuje z pyska (patrz David Coverdale). Albo sie myle i Cox juz tak ma.

Nawiasem mowiac, zaczynam na powaznie rozwazac Botox. W pierwszej kolejnosci, dla rozprasowania zmarch miedzybrwiowych, ktore mam od 10 lat i ktore pod wplywem stresu robia sie tak glebokie, ze moge je wyczuc palcem. Smile lines i crows feet tez by fajnie bylo sparalizowac. Zeby tylko efekt tego zabiegu utrzymywal sie nieco dluzej...

Facetom to zadne zmarszczki nie wadza!