For Your Pleasure

For Your Pleasure

Sunday, May 31, 2015

M&S - rant niedzielny

Jedna z ulubionych rozrywek brytyjskiej prasy, poza wieszaniem psow na imigrantach, jest komentowanie wynikow finansowych molocha High Street, czyli Marks & Spencers. M&S to bardzo stara firma.  Panowie Marks (polski Zyd, a jakze) i Spencer pod koniec XIX wieku zalozyli sobie w Leeds skromne stoisko, ktore dalo poczatek kilku mniej skromnym stoiskom i tak to sie dalej potoczylo. Przez wiele lat M&S uroslo do rangi narodowej instytucji, gdzie cale pokolenia zaopatrywaly sie w wysokiej jakosci produkty w korzystnych cenach, a pracownicy, w porownaniu z innymi sieciami handlowymi, byli traktowani wyjatkowo dobrze. Jak to wyglada w 2015 roku ? Po ilus tam kwartalach malejacej sprzedazy cos drgnelo i odnotowali lekki wzrost, co jest odstepstem od normy, prawda bowiem jest taka, ze wyniki M&S od dawna leca w dol. Nawet w okresach swiatecznych nie sa w stanie wycisnac maksimum zysku z promocji i wyprzedazy, podczas gdy ich rywale, jak NEXT, sprzedajacy zblizony asortyment w podobnych cenach, triumfuja. Za kazdym razem, kiedy tak sie staje, prasa i Internet szumi od komentarzy na temat przyczyn i kazdy zadaje sobie pytanie, kiedy siec w koncu upadnie, jak stalo sie chociazby z Woolworths. Polecam googlnac sobie 'frumpy M&S' i wyskocza wam bardzo ciekawe dysputy. Niestety, nie wyglada na to aby ktokolwiek kto sprawuje stanowisko CEO w danym momencie zaprzatal sobie glowe tym, co mysli internauta, potencjalny klient, zjadacz chleba, ktory moze i chcialby rozstac sie z paroma funtami w M&S ale wydaje je w Primarku, NEXT, TK Maxx, niepotrzebne skreslic. Ba, czy szanowny zarzad w ogole bywa we wlasnych sklepach, poczawszy od flagshipowego na Oxford Street ?




Wczoraj wstapilam do Marksa rozejrzec sie za czyms na letni urlop w Polsce. Mieli akurat kilkudniowa promocje -20% na ubrania z lnem, plazowe itd. Po wydaniu min £60 dostaje sie jako bonus M&S beauty box, ale z tego zdalam sobie sprawe juz po uiszczeniu rachunku i odejsciu od kasy, mijajac banery. Pani przy kasie jakos sobie o tej ofercie zapomniala i musialam upomniec sie o swoje u innego pracownika sklepu. Wracajac do tematu. Pierwsze, co nam sie rzuca w oczy jak wchodzimy do dowolnej filii Marksa to wiek klienteli, na oko opiewajacy na +60 lat. Ja czuje sie troszke dziwnie placzac sie miedzy Autographem a Indigo, podczas gdy starsze panie czekajace przed przymierzalnia patrza na mnie jakby chcac powiedziec: co ty tu dziecko robisz...M&S ma wiec renome sklepu dla starych ludzi, z nudnymi, a nawet okropnymi ubraniami. Z niezrozumialej dla mnie przyczyny nadal uwaza sie, za osoby starsze musza sie ubierac w babciowate, bure wory i straszne plaskie buty na gumowej podeszwie. Taki okropienstwa moza znalezc w Marksie, a jakze - wczoraj widzialam sandaly, jakie moja babcia nosila w polowie lat 90-tych. Dominuja jednak proby nadazenia za trendami, a raczej Marksowa ich interpretacja. Patrzylam z rozbawieniem, jak babcie i dziadkowie gapili sie na rzedy wieszakow z kanarkowo zoltymi spodniami dlugosci 7/8 i rownie kuriozalnymi 'culottes', czyli worowatymi i bardzo szerokimi szorto-spodnicami za kolano. Dla supermodnej seniorki ? Chyba nie. Dla supermodnej nastolatki ? Na pewno nie, taka popedzi do Primarka, albo Topshopu, jak ma wiecej kasy i tam sie zaopatrzy w ostatni krzyk mody. Tu jest pies pogrzebany: M&S stracil rozeznanie, kim sa jego klienci, co i komu i za ile powinien sprzedawac. Celuje we wszystkich, od mlodych po starych a nie zadowala tak naprawde nikogo. Mlodzi maja wlasne sklepy, dobrze zarabiajace kobiety w srednim wieku pojda do French Connection czy Jigsaw i tam znajda cos na czasie, podczas gdy emerytki beda uciekaly gdzie pieprz rosnie od kombinezonow w psychodeliczne ciapy czy pseudocyganskich spodnic z Per Una. Notabene, ta marka M&S sciaga chyba najwiecej hejtow w Internecie. Opinie sa jednoznaczne: fredzelki, cekinki, opetancze polaczenia kolorow, aplikacje, hafty - do kosza z tym wszystkim! Najlepsze rzeczy sa chyba w Autograph i Limited Edition, choc i tam trafiaja sie kurioza. Ogolnie rzecz biorac, M&S powienien miec trzy dzialy: basics, klasyka i trendy, kazdy dostosowany do targetu, czyli osob w wieku +25 - +60. Najstarsi klienci powoli (niestety) wymieraja, wiec osobiscie celowalabym w 30-50 latki z przecietnym portfelem.

 Basics. Sprobujcie nabyc w Marksie szafowy niezbednik, bialy T-shirt, z ostrym wycieciem pod szyja, rozmiar 10. Do tego jeszcze czarny, szary, granatowy, moze po jednym z dlugimi rekawami. Istnieje 99% szansy, ze nie bedzie ani w tym kolorze, ani w rozmiarze, na stolach beda walaly sie resztki size 20, a zaczepiony pracownik rozlozy rece i odburknie, ze nie maja 'in stock'. Maja, tylko w stockroomie, natomiast kretynska polityka nie pozwala im dokladac towaru za dnia. Polujacy na podkoszulki musi isc do Primaniego, gdzie znajdzie ich milion, w kazdym kolorze i rozmiarze, po 3 funty sztuka. W M&S - £6 - £8 i ich nie ma, wiec idziemy na zakupy gdzie indziej.

Rozmiarowka. Rozmiary sa dosc chaotyczne, bardzo zawyzone, ja sie czesto mieszcze w 8, choc normalnie nosze 10-12. Problem w tym, ze rzeczy na wieszakach zaczynaja sie 12, czesto 14 i w gore. Co maja zrobic osoby mniejszych gabarytow, powiedzialabym, normalnych gabarytow ? Czyz nie jest logiczne, ze skoro z polek i wieszakow sfruwaja rozmiary S i M, to trzeba ich zamawiac wiecej, zwlaszcza, ze wiekowi klienci i klientki nie borykaja sie zazwyczaj z horrendalna otyloscia, nie ma wiec potrzeby robic zapasow worow w rozmiarach 18 i wzwyz. Wczoraj znalazlam naprawde sporo rzeczy, ktore mi wpadly w oko, ale nie mieli mojego rozmiaru, wiec musialam kupic szarawary medium zamiast small i teraz na mnie troche wisza. Typowy przyklad tracenia kasy, bo klient znow pojdzie do lepiej zaopatrzonego NEXT. Inna sprawa, to brak dostepnosci towaru ze strony internetowej w sklepie - nie zlicze, ile razy wybieralam sie cos przymierzyc, bo spodobalo mi sie na stronie i oczywiscie tego nie mieli, mieli za to tuziny innych paskudztw. Nie umieja tez przewidziec sprzedazy, jak pokazala historia z rozowym plaszczem z reklamy. Sprzedali wszystko, a mogli sprzedac trzy razy wiecej. Fatalny system dystrybucji, planowania produkcji, logistyki - niepotrzebne skreslic.

Klasyka. Dlaczego M&S nie postawi na nia, zamiast wydziwiac z cudacznymi fasonami, ktorych i tak nikt nie kupi ? Dobrze skrojone dzinsy, tailoring, ladne a nie worowate garnitury i kostiumy, szeroka paleta damskich koszul i bluzek zamiast poliestrowych wzorkow a la blade rzygi. Interpretowanie trendow niech zostawia Zarze, ktora zrobi to szybciej i taniej. Jak juz chca cos wprowadzac na czasie, niech to bedzie wearable, na litosc boska. O co chodzi z tymi przykrotkimi gaciami, w ktorych kazda kobieta wyglada jak kaczka ? Z drugiej strony, potrafia przyjemnie zaskoczyc, ich olowkowe spodnice sa godne polecenia, a bluzki nie rozpadaja sie po pierwszym praniu i nie farbuja. Dzial bielizny rowniez sie broni, w tym oferta 3 za 2 (fajne majtki!), choc koszule nocne typu no more sex bym zdecydowanie zrewidowala. Nie wiem, jak staruszkowie sie zapatruja na linie Rosie Huntington-Whiteley, ja jeszcze nic z niej nie kupilam, choc kilka biustonoszy mi sie podoba.

Tyle by wystarczylo, zeby sklep przywrocic do dawnej pozycji lidera rodzinnych zakupow. W ostatnich latach rynek odziezowy zmienil sie nie do poznania. Kto nie lubi wydawac za duzo pieniedzy, moze sie udac do supermarketu i tam obkupic w rzeczy dla dzieci do szkoly. Namnozylo sie online retailers, ktorzy za ulamek ceny oferuja taka sama chiszczyzne, co sieciowki. Kupujacy ma naprawde olbrzymi wybor. Kolejni sowicie oplacani CEO i zespoly stylistow jakos tego nie widza, tkwiac w swoich wiezach z kosci sloniowej. Mam wrazenie, ze ani Marc Bolland, ani Sir Stuart Rose przed nim, nie maja zielonego pojecia o ubraniach i potrzebach kobiet. Ludzie z tytulami, dyplomami MBA, doswiadczeniem, a nie umieja ogarnac tego, co byle szatniarka by pojela: jak cos jest drogie, z poliestru, dziwaczne, brzydkie i na dodatek w zlym rozmiarze, nikt tego nie kupi, profitu nie bedzie, niewazne ile milionow pojdzie na kampanie reklamowe z Twiggy (Rita Ora ubierajace sie w Marksie ? Wolne zarty...) Moze czas najwyzszy, aby na czele M&S stanela kobieta ?




Saturday, May 09, 2015

Impresje budapesztanskie

Urlop, urlop i po urlopie. Tym razem padlo na Budapeszt, o ktorym rozmyslalam juz od dobrych paru lat, az wreszcie przyszla wiekopomna chwila :) Easy Jet lata tam z Gatwick, co mi bardzo odpowiada. Lot trwa jakies 2.5 godziny, trzeba jednak brac poprawke na ewentualne spacyfikowanie angielskiej holoty wybierajacej sie na wieczor kawalerski. Tacy ludzie nie powinni miec paszportow.

Z lotniska mozemy udac sie do centrum miasta taksowka, koszt ok 30 euro badz 8000 forintow, albo tez wsiasc w autobus i dalej przesiasc sie w metro, podobnie jak w Pradze, a koszt to 530 forintow. Lecac ponownie  na pewno skorzystam z drugiej opcji.

Pogoda potrafi zaskakiwac; pol soboty lalo, by po poludniu sie wypogodzic. W niedziele zalozylam na siebie wszystkie ubrania na raz i ocieplana kamizelke na polarze, zalujac, ze nie wzielam czapki oraz rekawiczek. W czwartek w poludnie natomiast musialam zejsc z balkonu, gdyz upal sie zrobil nie do wytrzymania. Co ciekawe, zauwazylam w Budapeszcie bardzo duzo salonow solarium ('Szolarium'). Po co im to, jak przez wieksza czesc roku maja slonce ? Byc moze na takie wlasnie dni, jak owa niedziela. Nawiasem mowiac, slonce na Wegrzech jest bardzo silne. Wystarcza dwie godziny spaceru i zamieniam sie w lobstera, aby nastepnie przejsc w naturalny dla mnie pomaranczowy odcien Jaffa Cake. Filtr 50 dla bladziochow to mus.

Przed wyjazdem naczytalam sie na Internecie o legendarnych kontrolerach i jakies dziwne instrukcje, jak kasowac bilety - przed wejsciem do metra, przy wyjsciu i jeszcze z dziesiec razy pomiedzy, tak na wszelki wypadek. Tymczasem przy kasownikach stoja pracownicy ktorzy chetnie tlumacza, co robic z tymi biletami, jak dzialaja transferowe np. na lotnisko. Linie sa dobrze opisane. Jakis czlek donosil, ze ciezko jest kupic bilety - czyzby nie zauwazyl wszedobylskich automatow gdzie za monety lub placac karta mozemy sie zaopatrzyc w bilety pojedyncze, calodobowe, 72 godzinne, tygodniowe, bloczki po 10 biletow i wreszcie Budapest card ? W mniejszych stacjach bilety sprzedaja takze placzacy sie tam pracownicy. Przy okazji, goraco polecam korzystanie z metra. Wszedzie sie pisze, ze miasto najlepiej zwiedzac pieszo, ale odleglosci w Budapeszcie sa porownywalne z londynskimi, co oznacza, ze mozemy truchtac dobra godzine lub dwie od jednego zabytku do drugiego, w spiekocie i spalinach.

Wegrzy sa w stanie komunikowac sie po angielsku, czesto tez rozumieja polski. Punkty informacji turystycznej wydaja foldery i mapki w naszym jezyku. Rodakow podczas weekendu majowego bylo zreszta w Budapeszcie zatrzesienie. Przyznam sie, ze troche sie obawialam jezyka wegierskiego, ale niepotrzebnie, jego znajomosc absolutnie nie jest potrzebna aby sie swobodnie poruszac po Budapeszcie, zamawiac dania czy ruszac w plener, jak my, do Eger czy Szentendre.Na niektorych odcinkach metra przystanki sa obwieszczane po angielsku, wiec nawet najwiekszy gamon nie powinien sie pogubic.

Wegrom nie odbilo jeszcze cenowo jak np. Chorwacji i Dubrownikowi. Za mniej niz 20 euro spozylam posilek, za ktory w Londynie zaplacilabym co najmniej trzykrotnie wiecej: pasztet z geskich watrobek i rozplywajaca sie w ustach wolowina z paprykowo - serowymi kluseczkami, do popitki pyszny lawendowy spritz. To byl zreszta moj najdrozszy obiad w Budapeszcie. Za 3 - 4 tysiace forintow najemy sie do syta dobra zupa gulaszowa, odpowiednikim naszego bigosu, oczywiscie z papryka, paprykowanym kotletem, a dla amatorow dziczyzny sa tez, nomen omen dziki oraz sarnina. Z papryka, lub bez. Nowinki kulinarne, fast foody, pizza, kebaby dotarly tez pod wegierskie strzechy a tradycyjny pörkölt czy paprykarz sa coraz rzadze. W Great Market Hall jak tez i w przyulicznych budkach mozemy uraczyc sie langoszem. To opcja dla autostowiczow i skapiradel: bardzo tlusty placek drozdzowy z serem i smietana. Amatorom wina polecam wizyty w winiarni, gdzie nalezy obowiazkowo wybrac sie z pustym baniakiem, czy tez butelka po Coca-Coli, a wlasciciel po degustacji zaopatrzy nas w pozadana ilosc winnego trunku. Ceny zaczynaja sie od 100 forintow za dwa litry...W sklepach natomiast kupimy flaszke Byczej Krwi za jakies 600-700 forintow. Burzuje moga sobie szastac i wydac powiedzmy 1000 - 3000 HUF za butelke. Ceny papierosow jak w Polsce, palacze nie sa dyskryminowani: kazdy uliczny kosz na smieci ma miejsce na niedopalki, palenie w ogrodkach kawiarniano - restauracyjnych jest calkowicie normalne, ba nawet lotnisko ma specjalny taras gdzie mozna zakurzyc przed odlotem.

Przede mna zadanie bojowe, czyli przedarcie sie przez kilkaset zdjec, aby wybrac te kilkadziesiat godnych uwagi. O Budapeszcie jeszcze napisze pare zdan, a teraz poprzestane na tym: nigdzie indziej nie czulam sie tak zrelaksowana i uspokojona, jak wlasnie tam. Czy byla to kwestia slonca, gulaszu, towarzystwa Dublinii, spokojnych i zrownowazonych tubylcow, a moze kombinacji wszystkich tych czynnikow naraz ? Do stolicy Wegier na pewno sie wybiore i to nie raz, nie zapoznalam sie bowiem z oferta kapielisk a i w samym miescie jest tyle do zobaczenia, ze tydzien poprzetykany jedniodniowymi wypadami to za malo.

C.d.n.